Czy w polskim systemie ochrony zdrowia jest w tej chwili miejsce na empatię ze strony lekarza?
Niestety – jest słabo. A przecież empatia, wczucie się w oczekiwania pacjenta jest podstawą, a nie dodatkiem. Uważam, że rolą lekarza jest też edukacja, żeby pacjent więcej wiedział o swojej chorobie, bo strach ma wielkie oczy. W szczególności dotyczy to pacjentów onkologicznych. Strach, obawy, niesamowicie im utrudniają życie. Zauważyłem, że osoba, która wie, w jakim jest stanie, wie, co ją czeka i jakie ma rokowania, leczy się lepiej i skuteczniej. Rozumie, że zostanie zrobione wszystko, aby często nawet mogła wrócić do normalnego życia.
Kiedyś policzyłem, że żeby wystawić receptę czy skierowanie, muszę się przeklikać przez 17 okienek. A gdzie przestrzeń na holistyczne wysłuchanie pacjenta? Kiedy lekarz ma 10 minut na wizytę, to co zdąży zrobić? Proszę popatrzeć, ilu pacjentów przyjmuje lekarz na przykład w poradni onkologicznej? To jest taśma. A z drugiej strony – mamy dużo prac naukowych, które mówią, że empatia zwiększa zaufanie pacjenta i lepsze zrozumienie przez niego zaleceń. Kiedyś sam przeszedłem taką drogę i wiele zrozumiałem, kiedy znalazłem się jako pacjent na oddziale.
Co jest najważniejszym składnikiem tej empatii? Wytłumaczenie pacjentowi, co się z nim dzieje i jakie będzie leczenie?
Tak. To obniża napięcie nerwowe i poziom lęku. Pacjent będzie się czuł bardziej zauważony i bezpieczny. Ale trzeba pamiętać, że to działa w dwie strony. Pacjent potraktowany z empatią, często bardziej otwarcie mówi o swoich objawach. A wtedy łatwiej postawić diagnozę i wdrożyć odpowiednie leczenie. Niestety, biurokracja i sprawozdawczość kradną czas lekarzy na takie ludzkie odruchy. Oczywiście, w pewnych wymiarach jest ona ważna. Jednak także z powodu rozbudowanego systemu informatycznego jesteśmy rozliczani z tego, co się znajdzie w systemie, a nie z empatii.
Czytaj więcej
W Polsce w większości przypadków rak płuca jest rozpoznawany, gdy są już przerzuty do innych narz...
Co można z tym zrobić?
Obawiam się, że w tej chwili niewiele. Opinie pacjentów, ich chęć kontaktu z konkretnym, empatycznym lekarzem niewiele znaczą w warunkach wielomiesięcznych kolejek, kiedy na nic nie ma czasu. Edukacja? Trudna sprawa, kiedy na akademiach medycznych jest po 700 osób na roku. W dodatku technizacja życia zabiera nam tego człowieka, lekarza. Komputery oceniają coraz więcej, z jednej strony to dobrze, ale z drugiej jest coraz mniej miejsca na rozmowę z lekarzem. Pewną szansę widzę w edukacji w dwie strony – oczekiwań pacjentów w sprawie empatii i jakiejś reakcji lekarzy. Ale w gruncie rzeczy każdy musi się sam tego nauczyć. Wielu lekarzy zresztą do tego dochodzi, wraz z latami doświadczeń. Tylko jak znaleźć czas dla pacjentów? Mamy przecież w tym wielkiego rywala, czyli system, który zarabia na liczbie wizyt. A na empatii najłatwiej zaoszczędzić, bo nikt nie jest rozliczany, czy był uważny i dociekliwy. Mnie też czasem zarzucano oschłość na przykład podczas badań, ale wynikało to wyłącznie z koncentracji na prawidłowej diagnozie. Jednak staram się to jakoś wypośrodkować, nawet gestami czy uśmiechem. Ważne jest również, żeby utrzymywać kontakt z pacjentem poza wizytami, dopytywać na przykład o zmianę trybu życia czy diety, żeby ta osoba czuła się zauważana. Ważny też jest kontakt wzrokowy, zamiast tzw. face to screen.