Szukanie dowodów niewierności małżonków, sprawdzanie kontrahentów i tropienie „kretów" w firmie – do tych zajęć garnie się coraz więcej osób.
Z danych MSW, do których dotarła „Rzeczpospolita", wynika, że lawinowo przybywa detektywów. Do października licencję uprawniającą do wykonywania zawodu otrzymało już 519 osób. W tym samym okresie roku zeszłego – tylko 43. – Wśród nowych detektywów są m.in. absolwenci technikum usług detektywistycznych i policjanci z uprawnieniami emerytalnymi – mówi Małgorzata Woźniak, rzecznik MSW.
Wzrost to efekt deregulacji, która otworzyła drzwi do zawodu. Od 1 stycznia tego roku nie ma już organizowanego przez komendanta głównego policji egzaminu na licencję detektywa. Wystarczy przejść szkolenie z zakresu m.in. ochrony danych osobowych, informacji niejawnych i obowiązków detektywa. Na koniec nie ma egzaminu. Detektywem może więc dziś zostać praktycznie każdy, jedyny wymóg to niekaralność.
MSW nie prowadzi analiz dotyczących tego, czym wcześniej zajmowali się detektywi, którzy dzięki deregulacji zdobyli licencję. – Przychodzą malarze, ślusarze, bezrobotni, nieprzygotowani do zawodu detektywa, którzy widzą w nim możliwość szybkiego i dużego zarobku – mówi Wiesław Modrakowski, prezes Polskiego Stowarzyszenia Licencjonowanych Detektywów, które było przeciwne deregulacji.
Alicja Słowińska, detektyw z Wrocławia: – Na rynku pojawiło się wielu pseudodetektywów po 50-godzinnym kursie, który nie jest w stanie osoby z ulicy przygotować do zawodu – zaznacza Słowińska. – Aby skutecznie pomagać innym, trzeba mieć wiedzę z zakresu detektywistyki, ale i prawa gospodarczego, prawa spółek handlowych, ekonomii, a nawet psychologii. Na krótkim kursie się jej nie zdobędzie – narzeka Słowińska.