Po śmierci Lizy, Białorusinki zgwałconej w centrum Warszawy, mam wrażenie, że rzuciłaś wszystko, zniknęłaś z serwisów społecznościowych.
Organizujemy dziś głośny protest, bo tego nie można tak zostawić. Od początku jestem blisko tej sprawy. Mam w sobie jakiś taki mechanizm obronny, że jak słyszałam wcześniej od jej bliskich, że Liza może nie przeżyć, to w ogóle nie dopuszczałam do siebie takiej możliwości. Dla mnie to było po prostu niemożliwe. I gdy napisała do mnie w zeszły piątek Nastya z Martynki, grupy pomocowej dla uchodźczyń, że Liza nie żyje, a było to jeszcze przed informacjami medialnymi, to odpisałam jej: „Może ktoś coś źle ci podał…”. Nie byłam w stanie przyjąć tego do wiadomości.
Czytaj więcej
Po tragicznej śmierci 25-letniej Lizy, która została brutalnie zgwałcona w centrum Warszawy, odbędzie się protest. „Lizaweta szła sama. Teraz musimy pójść wszyscy" - zaznaczają jego organizatorzy.
Potem poszłam na miejsce, gdzie to wszystko się stało, na ulicę Żurawią. Dużo osób stawiało znicze. Jak zobaczyłam, że wielu przechodniów nie wie, co się tam dzieje, to postawiłam tabliczkę, że chodzi o Lizę, że to tutaj, w tej bramie się wydarzyło, że nikt nie zareagował… Ale bycie w tym miejscu to była makabra, miałam potem straszne napady lękowe, nie mogłam oddychać.