Przyczyn jest sporo. Wielu Amerykanów na początku pandemii zdecydowało się na wcześniejszą emeryturę. Inni, ze strachu przed covidem, rzucili pracę, a teraz nie są w stanie wrócić do zatrudnienia, bo nie mają z kim zostawić dzieci. Jeszcze inni znaleźli lepiej płatną pracę, przebranżowili się, albo założyli własną działalność gospodarczą.
Znaczącym, choć często pomijanym w dyskusjach, czynnikiem przyczyniającym się do braku rąk do pracy okazuje się mały napływ imigrantów. Daje o sobie znać szczególnie w sektorach tradycyjnie polegających na pracownikach z zagranicy, które teraz bezskutecznie poszukują rąk do pracy, w tym m.in. spożywczym, hotelarskim, transportowym czy budowlanym. – W sektorze opieki zdrowotnej i społecznej ponad 17 proc. pracowników to imigranci, a tam 9 proc. miejsc pracy pozostaje nieobsadzonych – wynika z obliczeń „Wall Street Journal”. To głównie niskopłatne miejsca pracy, na które nie ma chętnych, mimo że pracodawcy zaczynają podwyższać stawki.
Z obawy przed krytyką opozycji Joe Biden boi się kroków, które zwiększyłyby legalnej imigracji
Przez kilka lat po recesji, która potrząsnęła amerykańską gospodarką w latach 2007–2009, średnio rocznie milion ludzi z całego świata przeprowadzało się do Stanów Zjednoczonych. Ten strumień migrantów zaczął się zmniejszać w 2017 r., gdy w Białym Domu zasiadł Donald Trump, którego polityka skupiona była na ograniczaniu legalnej i nielegalnej imigracji do USA, w tym zamykaniu granic przed uchodźcami, specjalistami, zagranicznymi studentami i członkami rodzin amerykańskich obywateli.
W 2020 r. pandemia oraz związane z nią zamknięcia granic i zakazy podróżowania dodatkowo ograniczyły napływ obcokrajowców. USA zamknęły placówki konsularne w wielu krajach, przestały rozpatrywać podania o status uchodźcy i zaczęły zawracać migrantów z południa, zasłaniając się troską o zdrowie publiczne.