51-letni Oscar Garay dowiedział się we wrześniu 2008 r., że ma raka wątroby, nie kwalifikuje się do przeszczepu, i że został mu góra rok życia, a medycyna może jedynie sprawić, by bardzo nie cierpiał. Ktoś mu poradził, by szukał ratunku w Chinach. Trzy miesiące później miał nową wątrobę. Łącznie z operacją w szpitalu nr 1 w Tianjinie i 52-dniową hospitalizacją kosztowała go 130 tys. euro.
Garay nie twierdzi, że jest zdrów jak ryba, ale żyje i czuje się coraz lepiej. Jego historia, opisana przez dziennik „El Pais”, wywołała w Hiszpanii debatę na temat etycznych aspektów turystyki transplantacyjnej do krajów, w których kwitnie handel organami.
[srodtytul]Kwestia sumienia[/srodtytul]
Nikt nie śmie otwarcie powiedzieć, że Hiszpan powinien był raczej umrzeć, niż kupować wątrobę niewiadomego pochodzenia. Ta sprawa zbulwersowała jednak nie tylko bioetyków i obrońców praw człowieka. Opozycyjna Partia Ludowa chce, by minister zdrowia Trinidad Jiménez przedstawiła w parlamencie informację o skali tego zjawiska i by rząd położył kres „zakazanym” przeszczepom. Minister odpowiada, że choć rząd nie popiera takich praktyk, jest bezsilny wobec kupowania organów w krajach, w których ten proceder jest legalny. – Jeśli operacja jest zgodna z prawem kraju, w którym się odbywa, nie ma przestępstwa – wtóruje jej Ministerstwo Sprawiedliwości.
Hiszpania należy do światowych liderów transplantacji. W ubiegłym roku dokonano tam 4028 przeszczepów (w Polsce, która ma tylko o kilka milionów mieszkańców mniej – 1077). Nową wątrobę dostało 1099 pacjentów (w Polsce – 214). Ale 127 Hiszpanów zmarło, nie doczekawszy przeszczepu wątroby, a pod koniec zeszłego roku na ten organ czekało 722 chorych (wszystkich oczekujących na przeszczepy było 5400).