„Rzeczpospolita”: Trzy lata temu pokojowa Nagroda Nobla trafiła do trzech krajów: Ukrainy, Białorusi i Rosji. Do prowadzonego przez panią Centrum Wolności Obywatelskich, do białoruskiego obrońcy praw człowieka Alesia Bialackiego i rosyjskiej organizacji Memoriał. Bialacki i Memoriał są prześladowani przez reżimy w swoich krajach. Ale niektórym się nie podobało, że nagroda połączyła kraj zaatakowany i kraje atakujące. Jak pani do tego podchodzi?
Ołeksandra Matwijczuk: Rozumiem to uczucie. Bo kiedy ludzie, zwłaszcza Ukraińcy, widzą tytuły, w których Ukraina, Rosja i Białoruś występują razem, to mają wrażenie, że to powrót do sowieckiego mitu o siostrzanych krajach. Wszyscy na Ukrainie wiedzą, że to kłamstwo. W czasach ZSRR nie były to żadne siostrzane kraje. Dominował jeden kraj, jeden naród, jeden język, jedna kultura. I dlatego wywołało to taką reakcję. Ale co może umknęło, Nagroda Nobla nie trafia do krajów, lecz do ludzi. W tym wypadku do rosyjskich, białoruskich i ukraińskich obrońców praw człowieka. Dlatego nie widziałam problemu, by wystąpić razem z nimi na scenie. Nawet więcej, traktuję to jak powrót do długiej tradycji: przed dekadami dysydenci z różnych krajów Związku Sowieckiego połączyli siły, zbudowali niewidzialne więzi między społecznościami i wspólnie walczyli o wolność przeciwko złu, które próbowało nad nimi dominować.
Organizacja Memoriał to dobrzy Rosjanie. Ale, jak widać po reakcjach na wojnę przeciw Ukrainie, dobrych Rosjan jest niewielu. Czy wyobraża pani sobie powojenną współpracę z Rosjanami?
Codziennie współpracujemy z rosyjskimi obrońcami praw człowieka. Robimy to, bo w rosyjskiej niewoli są tysiące nielegalnie pojmanych cywilów i jeńców wojennych. Wysiłki naszych dzielnych rosyjskich kolegów to jedyny sposób na ustalenie, gdzie przebywają ci ludzie, i jeśli to możliwe, na dostarczenie im paczek i lekarstw, na wysłanie niezależnych prawników, którzy nie mogą zmienić wyroku sądu, ale przynajmniej dostarczą informacje, co się z nimi dzieje. Tak, ci dzielni rosyjscy obrońcy praw człowieka są marginalizowani w rosyjskim społeczeństwie, ponieważ niestety większość Rosjan popiera wszelkie działania rosyjskiego rządu. Są ku temu powody. Po pierwsze, Rosja jest imperium, a imperium ma centrum, ale nie ma granic, zawsze dąży do ekspansji. Mieszkańcy imperium mają imperialny sposób myślenia, naprawdę wierzą, że mają prawo najeżdżać inny kraj, zabijać ludzi, niszczyć ich tożsamość i kraść ich dzieci. Po drugie, życie w autorytarnym kraju zmienia obywateli w populację. Ludzie zaczynają dobrowolnie uchylać się od odpowiedzialności, zaczynają myśleć w taki sposób: jesteśmy zwykłymi ludźmi, nie mamy wpływu, prezydent wie lepiej, co trzeba zrobić. Obywatele zaś to nie tylko ludzie z paszportami, to ludzie z odpowiedzialnością. Mamy więc sytuację, w której Rosja ma 140 milionów mieszkańców, ale bardzo niewielu obywateli.
Ci dzielni obrońcy praw człowieka nie są w Rosji zagrożeni?
Oczywiście, że są. Dlatego bardzo doceniam ich szczery wkład w tę walkę o naród ukraiński, o wolność i godność. Część moich kolegów opuściła Rosję, część jest w więzieniu, część pracuje z nami, wiedząc, że jutro mogą być prześladowani. Ale oni są obywatelami, czują odpowiedzialność za horror, jaki państwo rosyjskie czyni w ich imieniu. I dlatego nie są obojętni i starają się pomóc.