Beata i Grzegorz Stojkowie, mieszkańcy Człopy w Zachodniopomorskiem, do dziś nie mogą opanować emocji. – Zawiozłem zdrową żonę z kopiącym dzieckiem. A odebrałem umierającą i bez dziecka – załamuje ręce Grzegorz Stojek, wspominając zdarzenia z 2004 r. Gdy to mówi, jego żona płacze. Jak wspominają, ciąża przebiegała prawidłowo. Wręcz wzorcowo. Regularnie ją kontrolowali. Upragnionemu dziecku nie śpieszyło się jednak na świat. Tydzień po terminie pani Beata położyła się w szpitalu powiatowym w Wałczu. 30 sierpnia dyżur miał dr Andrzej K., ordynator oddziału położniczego i naczelny lekarz szpitala.
– Dr K. przebił pęcherz płodowy. Miałam zielone wody płodowe. Ordynator uznał, że to normalne. Wyszedł, a położna zrobiła pomiar KTG, czyli tętna dziecka. Powiedziała, że jest wahnięcie rytmu. Gdzieś wyszła, pewnie do dr. K. Gdy wróciła, powiedziała, że jest OK. Po 10 minutach zdjęła KTG – mówi pani Beata.
Mijały godziny. Dr K. gdzieś zniknął. – Zaczęły mi drętwieć ręce, czułam, że coś jest nie tak. Położna przyłożyła KTG i powiedziała, że nie ma tętna dziecka. Zawołała lekarzy, którzy podjęli decyzję o cesarce. Potem straciłam przytomność – płacze pani Beata.
Jej mężowi kazano przyjechać do szpitala. – Nie było ordynatora. Ktoś na korytarzu powiedział mi, że syn nie żyje – opowiada. – Ordynator pojawił się rano. Wytłumaczył, że aorta w sercu dziecka powinna mieć grubość ołówka, a miała zapałki. I dlatego nie przeżyło.
Tuż po śmierci chłopca ordynator K. zlecił sekcję jego ciała. Jej wykonanie powierzył swojemu koledze, ordynatorowi oddziału wewnętrznego Leszkowi P., którego ściągnął z urlopu. Sam też wziął w niej udział. Wynik sekcji w pełni potwierdził jego słowa – dziecko miało wadę serca. „Nie ujawniono cech położniczej przyczyny powstania schorzenia podstawowego. Jako bezpośrednią przyczynę zgonu można zatem przyjąć zmiany w budowie serca, które mogły być przyczyną lub istotnym czynnikiem nasilenia choroby podstawowej” – napisał ordynator Leszek P.