Od 2001 r. nie powstała żadna nowa silna partia

Od 2001 roku nikomu nie udało się stworzyć nowej siły mającej realne poparcie. Dlaczego?

Publikacja: 15.11.2010 04:04

Od 2001 r. nie powstała żadna nowa silna partia

Foto: ROL

Gdy dziewięć lat temu odbyły się wybory parlamentarne, w Sejmie znalazła się właściwie tylko jedna partia, która w niezmienionej formie istniała wcześniej. Było to PSL. Pozostałe ugrupowania miały bądź nowe szyldy – SLD, bądź – jak PO i PiS – prezentowały polityczną nowość. Mówiło się wtedy o rewolucji na polskiej scenie politycznej.

Od czasów tamtej rewolucji nikomu już nie udało się stworzyć czegoś nowego mającego realne poparcie społeczne. Mimo że takich prób po 2001 r. było wiele. Tych poważniejszych przynajmniej osiem: SdPl Marka Borowskiego, Partia Kobiet Manueli Gretkowskiej, PSL Piast zawiązany przez eurodeputowanych PSL, Partia Demokratyczna (czyli próba liftingu Unii Wolności), LiD (koalicja mająca stworzyć nową, silną lewicę), Prawica Rzeczypospolitej Marka Jurka, Polska Plus i Stronnictwo Demokratyczne Pawła Piskorskiego.

Z wyjątkiem koalicji LiD, która się rozpadła, wszystkie nadal istnieją. Choć lepsze byłoby określenie, że wegetują.

W tym roku wystartował Ruch Poparcia Janusza Palikota. A pojawia się jeszcze kolejna inicjatywa, podejmowana

przez tzw. liberałów z PiS. Przez część komentatorów okrzyknięta jako najpoważniejsza z dotychczasowych.

Czy czeka ją taka przyszłość, jak poprzednich inicjatyw? Żeby móc odpowiedzieć na to pytanie, trzeba się przyjrzeć przyczynom ich klęsk.

Jest kilka czynników, które rozstrzygają o tym, czy tworzenie nowej partii stanie się sukcesem. Najczęściej wymienianym są oczywiście pieniądze (to właśnie od 2001 r. zaczęły do partii obecnych w Sejmie płynąć wielomilionowe dotacje i subwencje z budżetu państwa). Nie jest to jednak jedyny element. 

Istotny jest też czas, w którym nowe ugrupowanie powstaje, i towarzyszące mu okoliczności.  Posiadanie struktur w terenie, czyli lokalne umocowanie. Twarze nowej formacji i cechy osobowościowe liderów, a także to, w jaki sposób rozstali się z politycznymi kompanami. Ale nawet pieniądze i struktury nie zapewnią sukcesu, jeśli nowy projekt polityczny nie ma politycznej trampoliny. Wszystkie dotychczasowe próby rozbiły się właśnie o to, że jej nie było bądź okazała się iluzoryczna.

[srodtytul]Budowla na gruzach[/srodtytul]

Klasycznym przykładem próby budowy partii na gruzach innej było powstanie SdPl. Afera Rywina rozkręcała się wtedy na dobre, pociągając w dół ówczesnego premiera Leszka Millera. Cała konstrukcja SLD wyglądała jak po przejściu tsunami. Wiosną 2004 r. Marek Borowski razem z 30 posłami, rozłamowcami z SLD, powołał nowy klub i założył partię. Znaleźli się w niej znani na lewicy: Marek Borowski, Izabela Sierakowska, Andrzej Celiński. 

Odcięcie się „od rządów złego Millera i od skorumpowanej lewicy w dotychczasowym kształcie” – to miał być podstawowy atut nowej partii. Przystąpienie do SdPl, jak ujawnia Borowski, deklarowali także Ryszard Kalisz i Włodzimierz Cimoszewicz. Początkowo przychylnie patrzył na tę inicjatywę prezydent Aleksander Kwaśniewski. Ostatecznie projektu nie poparł. W podwójnych wyborach w 2005 r. w przeddzień ciszy wyborczej ogłosił, że będzie głosował na Borowskiego (kandydata na prezydenta), ale i na SLD. Politycy SdPl odebrali to jako wbicie noża w plecy. Stracili trampolinę, czyli poparcie lewicowego guru.

Byli też bez pieniędzy (później trochę ich dostali, bo w wyborach 2005 r. przekroczyli 3-proc. próg wyborczy, ale kredyt zaciągnięty na tamtą kampanię spłacili dopiero w lipcu tego roku). I właściwie bez wizji tego, co chcieliby zdziałać w polityce. Oparcie się na negacji tego, co robił Sojusz, to za mało.

Zresztą problem braku atrakcyjnej i spójnej wizji był też problemem wszystkich następnych prób budowania czegoś nowego.

Zdawało się, że inaczej będzie podczas reaktywacji Stronnictwa Demokratycznego. Wyglądało na to, że sprytny pomysł Pawła Piskorskiego ma wszelkie szanse na sukces. Jednak w ponad półtora roku po tej reaktywacji SD ma 0 – 1 proc. sondażowego poparcia.

[srodtytul]Olechowski jak atrapa[/srodtytul]

W tym przypadku były fundusze na partyjną działalność

– ze sprzedaży nieruchomości SD, i struktury stworzone na bazie terenowych oddziałów SD oraz wiernych żołnierzy, których pozyskał Piskorski podczas wieloletniej działalności politycznej. Był sprawny organizacyjnie lider. Nawet była personalna trampolina, czyli Andrzej Olechowski jako kandydat na prezydenta.

Miał się stać twarzą SD, żeby przez wiele miesięcy kampanii reklamować partię w mediach. Kampania to świetny okres na promowanie nowej inicjatywy politycznej, pod warunkiem, że jest wcześniej bardzo dobrze przygotowana. A ta była. Piskorski przygotowywał scenariusz od stycznia 2009 r. 

Trampolina jednak okazała się atrapą. Olechowski przez lata stracił swoją popularność, jawił się jako polityk zużyty, któremu niespecjalnie się cokolwiek chce. Po emocjach, które u wyborców wzbudziła katastrofa smoleńska, stracił wszelkie szanse.

Ale widmo tej klęski pojawiło się znacznie wcześniej – latem 2009 r. Wówczas Piskorski zaczął dość skutecznie swoje odświeżone SD reklamować w mediach, właśnie w parze z Olechowskim, szefem rady programowej partii. Obiecująca medialna narracja została przerwana – używając języka Eryka Mistewicza – skuteczną kontrnarracją. Właśnie wtedy prokuratura ujawniła, że Piskorski musiałby 138 razy pod rząd wygrać w kasynie, żeby jego oświadczenie majątkowe było prawdziwe. Sprawę opisała „Rz”. To, że postępowanie było przedawnione, dla publicznej oceny tego wydarzenia nie miało już żadnego znaczenia.

[srodtytul]Jurek, Piłka i Zawisza[/srodtytul]

Wcześniej, wiosną 2007 r., powstała Prawica Rzeczypospolitej. Jej twórca Marek Jurek wyszedł z PiS, pociągając za sobą pięciu posłów. Gdy Piskorski reaktywował SD, od lat nie był w PO (z której został wyrzucony). Natomiast Jurek był wtedy prominentnym politykiem partii Jarosława Kaczyńskiego, marszałkiem Sejmu. Wystąpił z PiS i zrezygnował ze stanowiska drugiej osoby w państwie na znak protestu, że Kaczyński nie stanął razem z nim w szeregu obrońców życia od poczęcia. Było to rozejście na tle ideowym. Ale Jurek i jego zwolennicy nie mieli ani pieniędzy, ani struktur, ani oferty programowej, która mogłaby przyciągnąć innych. Byli skupieni na jednym temacie: bezwzględnej ochronie życia. 

Jurek, Marian Piłka i Artur Zawisza chcieli być lepszym, bardziej moralnym PiS.

Na jednej strunie nie dało się jednak zbyt dużo wygrać. Nawet prostej melodii.

W kierunku bycia lepszym PiS podążali również inni rozłamowcy z tej partii. 

Niespełna trzy lata temu po konflikcie z prezesem PiS opuścili Kazimierz M. Ujazdowski, Jarosław Sellin i Jerzy Polaczek. Najpierw stworzyli stowarzyszenie Polska XXI, potem ugrupowanie Polska Plus, które miało dziesięcioosobowe koło parlamentarne. Był w nim też inny „wygnaniec z PiS” Ludwik Dorn. 

Z Dorna starali się zrobić lokomotywę w ostatniej kampanii prezydenckiej. Był to rozpaczliwy ruch. Dorn jest jednym z najbardziej inteligentnych polskich polityków. Tyle że potrafi mówić, natomiast zupełnie nie umie słuchać. 

Rozłamowcy z Polski Plus nie mieli pieniędzy, nie mieli struktur, choć próbowali je budować w oparciu o sprzyjających im samorządowców. 

Trampoliną tej politycznej inicjatywy miał być Rafał Dutkiewicz, popularny prezydent Wrocławia, w roli kandydata na prezydenta Polski. To na nim i jego samorządowych kontaktach zamierzano budować pozycję tego ugrupowania. 

Dutkiewicz, w czym spora zasługa polityków PO z Grzegorzem Schetyną na czele, z tego politycznego pomysłu się wycofał. Cała konstrukcja legła w gruzach. A gdy doszło do smoleńskiej katastrofy, liderzy Polski Plus z hasłem „wszystkie ręce na pokład” rozpoczęli pokorny powrót do PiS. I dzisiaj już nie zamierzają z niego ponownie wychodzić, oceniając, że rów, jaki wykopały PO i PiS, staje się coraz głębszy.

[srodtytul]Rozerwać uścisk[/srodtytul]

Powtarzany przez komentatorów i polityków banał o zabetonowaniu sceny politycznej jest jedynie oceną sytuacji, stwierdzeniem faktu. Nie wyjaśnia wszystkich przyczyn tego, że przez te lata nie pojawiła się żadna skuteczna inicjatywa. Tym bardziej że owo zabetonowanie nastąpiło na dobre dopiero po latach 2005 – 2006. Wtedy idea PO – PiS przekształciła się w żelazny uścisk obu partii. Uścisk, który rzeczywiście sprawia, że nikt nie może się pomiędzy nie wcisnąć. Obie partie absorbują niemal wszystkie emocje wyborców. I zachowują się tak, jakby to trwanie w uścisku było ich podstawową strategią polityczną.

Jeśli ktoś między ten uścisk się wedrze, to za nim pójdą następni. Bo jeśli np. zaistnieje partia Joanny Kluzik-Rostkowskiej albo partia Palikota, będzie to również przerwanie tamy.

Na razie nie widać jednak trampoliny, która mogłaby do tego doprowadzić.

Społeczeństwo
Alerty IMGW i RCB dla niemal całej Polski: Uwaga na gołoledź i marznący deszcz
Społeczeństwo
Jaka będzie pogoda na początek ferii zimowych? IMGW zdradza szczegóły
Społeczeństwo
Badanie: Co drugi Polak ocenia negatywnie wpływ Ukraińców na działanie państwa
Społeczeństwo
„Państwo w państwie”: Nieudane operacje plastyczne. Koszmar zamiast piękna
Społeczeństwo
Awaria na lotnisku Chopina w Warszawie. Apel do pasażerów
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego