Reklama

Rewolucja na stokach

MSWiA chce wprowadzić normy określające, ile miejsca muszą mieć narciarze na stoku. A jest ich w Polsce 3 – 4 mln

Publikacja: 07.11.2011 02:19

Rewolucja na stokach

Foto: Fotorzepa, Łukasz Solski Łukasz Solski

Właściciele nartostrad obawiają się, że nowe przepisy spowodują straty i wystraszą narciarzy. MSWiA tłumaczy, że chce zagwarantować bezpieczeństwo na stokach. Dlatego zamierza wprowadzić normy: 200 mkw. na narciarza na trasie łatwej, 300 na trudnej i 400 na bardzo trudnej.

Pomysł powstał podczas prac nad ustawą o bezpieczeństwie i ratownictwie w górach i na zorganizowanych trasach narciarskich, która weszła w życie na początku września. – Ze względu na szczegółowość zapisu zdecydowaliśmy się wyrzucić go z ustawy i wprowadzić w rozporządzeniu – mówi „Rz" Piotr Van der Coghen, poseł PO i autor ustawy.

Nie ma szans na zysk?

Dziś takich norm nie ma. Właściciel wyciągu stawia urządzenie, na jakie go stać – od orczyka do pięcioosobowej kanapy.

– W polskich górach rządzi wolna amerykanka. Gestorzy wyciągów myślą wyłącznie o tym, by szybko zarobić jak najwięcej. Stoki są przeciążone, nikt nie myśli o bezpieczeństwie narciarzy. Pora problem ucywilizować – ocenia Van der Coghen.

Szacuje się, że na nartach jeździ od 3 do 4 mln Polaków. W ubiegłym roku GOPR na stokach interweniował 4,5 tys. razy. To dwa razy więcej niż cztery lata wcześniej.

Reklama
Reklama

Jednak właścicieli infrastruktury to nie przekonuje. – Absurd, głupota, kto to wymyślił?! – denerwuje się Stanisław Richter, szef właśnie sprywatyzowanego Szczyrkowskiego Ośrodka Narciarskiego, największego w Polsce. Gdyby rozporządzenie weszło w życie, szczyrkowskie wyciągi mogłyby wwozić na górę nie 9 tys., ale 3 tys. narciarzy na godzinę, a na najtrudniejszej trasie w ośrodku, Bieńkuli, ograniczenia sięgnęłyby aż 90 proc.

– Będą kolejki jak za komuny, a potem narciarze uciekną na Słowację – przewiduje Richter, który obawia się, że spłacający kredyty ośrodek popadnie w tarapaty. – Koszty funkcjonowania to od 4 do 7 mln zł w sezonie – mówi. – Ubiegły rok ledwie się zbilansował. Przy trzykrotnym zmniejszeniu ruchu nie ma szans na zysk.

Alternatywa to powiększenie tras. By utrzymać liczbę narciarzy w Szczyrku, do obecnych 64 ha trzeba by dołożyć ponad 120 ha. – Ale samo wylesienie kosztuje 70 zł za metr kwadratowy, to drożej niż działki budowlane w okolicy – zauważa Richter.

Tomasz Derwich, kierownik tras w Białce Tatrzańskiej, zwraca uwagę na inny problem: – W polskich realiach poszerzanie tras czy wytyczanie nowych to droga przez urzędową mękę.

Rekord w Tyrolu

W podobnym tonie wypowiada się Roland Marciniak, burmistrz Świeradowa-Zdroju. – Narciarze uciekną do czeskich ośrodków kilkanaście kilometrów dalej – ocenia. Wylicza, że kolej gondolowa stworzyła 30 nowych miejsc pracy bezpośrednio i 120 kolejnych, obsługujących narciarski biznes. W budżecie miasta podatki z funkcjonowania gondoli to 200 tys. zł rocznie, napędziły one także koniunkturę w uzdrowisku, np. wpływy z opłaty klimatycznej wzrosły o 15 proc.

Jednak według Sylwii Groszek, rzeczniczki stowarzyszenia Polskie Stacje Narciarskie i Turystyczne, większość z nich zmieści się w ministerialnych normach, zagrożone będą mniejsze ośrodki.

Reklama
Reklama

– W krajach alpejskich nie ma takiego rozwiązania – zauważa Groszek. I podaje przykład z Tyrolu. Tam obszar narciarski dostosowywano do ruchu na trasach, a nie odwrotnie. – I przede wszystkim poprzedzono to analizą ruchu, z której wynikało, że 1/3 narciarzy siedzi na wyciągu, 1/3 zjeżdża trasą, a reszta opala się, pije piwo w knajpie itp. U nas jest podobnie, ale w projekcie rozporządzenia nie wzięto tego pod uwagę.

Christian Gleirscher z informacji turystycznej na Stubai, popularnym lodowcu w Tyrolu, jest zdziwiony pytaniem o normy bezpieczeństwa: – W ostatni weekend października padł rekord, na lodowiec przyjechało 12 tys. ludzi, a na razie mamy otwartych tylko ok. 50 km tras. Ale nikt nie myślał o spowalnianiu wyciągów czy niewpuszczaniu tłumów na górę.

Van der Coghen nie rozumie stanowiska polskich firm. – Kiedy konstruowaliśmy ustawę, a w niej zapis o ograniczeniu przepustowości, konsultowaliśmy pomysł z Polskimi Stacjami Narciarskimi i Turystycznymi. Byli za, bo rośnie im pod bokiem dzika konkurencja, która łamie wszelkie zasady – mówi.

– Ale mieliśmy jeszcze o tym dyskutować – wytyka Groszek.

Van der Coghen podkreśla, że za spełnianie norm ma odpowiadać Urząd Dozoru Technicznego, który co sezon dopuszcza wyciąg do użytku. I dodaje, że przepisy pozwolą narciarzowi, który uległ wypadkowi, wygrać przed sądem, jeśli okaże się, że trasa była przeciążona.

Sylwia Groszek ripostuje:

Reklama
Reklama

– Trasa narciarska to nie winda, gdzie można wyregulować precyzyjnie, ile osób pojedzie w danym momencie.

Rozporządzenie ma wejść w życie 1 stycznia przyszłego roku.  Obecnie trwają konsultacje, m.in. z Polskimi Stacjami Narciarskimi i Turystycznymi.

Narciarzu, uważaj na nowe znaki

Nowe rozporządzenie MSWiA nie tylko radykalnie ograniczy liczbę narciarzy na stoku. Nowością w polskich górach ma być też lepsze oświetlenie tras po zmroku oraz nowe oznakowanie przypominające znaki drogowe. Np. niebiesko białe znaki nakazu jazdy z prawej strony znaku czy jazdy w lewo za znakiem.

- Zdecydowana większość ma prawo jazdy. To być może dobry pomysł, by wykorzystać odruch, jaki wywołuje w nas znak na drodze - ocenia  Piotr Van der Coghen, poseł PO i autor Ustawy o bezpieczeństwie i ratownictwie w górach i na zorganizowanych trasach narciarskich.

Jednak Stowarzyszenie Polskie Stacje Narciarskie i Turystyczne krytycznie odnosi się do nowego projektu rozporządzenia MSWiA. PSNiT postuluje skopiować czytelne i stosowane już w innych krajach znaki. - Wystarczy sięgnąć po gotowe rozwiązanie alpejskie - sugeruje rzeczniczka stowarzyszenia Sylwia Groszek.

Reklama
Reklama

PSNiT uważa niektóre znaki za niezrozumiałe, a zakaz skręcania i nakaz jazdy na wprost, czyli szusem, wręcz za pogarszający bezpieczeństwo. To ewenement na skalę europejską, bo np. w Alpach szus pojawia się, ale w kontekście zakazu takiej jazdy. - Proponujemy go usunąć - postuluje stowarzyszenie.

Podobny los powinien spotkać znak ostrzegawczy o zakrętach oraz 9 z 11 znaków nakazu. - Nakaz jazdy w lewo lub prawo wystarczą, by narciarz utrzymał się na trasie – zauważa rzeczniczka stowarzyszenia. Jej zdaniem uściślenia wymaga znak zakazu jazdy skibobami. - Oprócz dziecięcych mamy również profesjonalne skiboby dla niepełnosprawnych, jeżdżących na nich lepiej niż niejeden dobry narciarz - zauważa.

Jej zdaniem niejasne jest także ostrzeżenie przed wypadnięciem z trasy. Na piktogramie widać pieszego, a nie narciarza. - Znak nie pasuje do zorganizowanych terenów narciarskich, gdyż nie jest to miejsce dla pieszych – mówi Sylwia Groszek.

Według statystyk GOPR ratownicy górscy przeprowadzili w 2010 roku 4486 akcji i interwencji na stokach. Ta liczba wróciła do poziomu sprzed pięciu lat, gdy odnotowano 4571 takich przypadków.

W 2007 roku nastapiła znaczna poprawa, bo ratownicy wyjeżdżali do narciarzy tylko 2562 razy. Potem było jednak coraz gorzej: w 2008 r. to 2712 interwencji, a w 2009 r. - 3844. Ratownicy Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego w minionym sezonie narciarskim zwieźli ze stoków 1768 kontuzjowanych narciarzy - o 14 więcej niż sezon wcześniej.

Reklama
Reklama

Nowe przepisy narciarskie, które mają poprawić bezpieczństwo na stokach już wprowadziły nakaz jazdy w kaskach dla dzieci i młodzieży poniżej 16. roku życia. Dopuszczalne stężenie alkoholu we krwi to maksymalnie pół promila.

- jak

Policja
Nietykalna sierżant „Doris”. Drugie życie tajnej policjantki
Społeczeństwo
Co przyciąga do Polski ukraińskich imigrantów? Wyniki badania
Społeczeństwo
Budżet Mazowsza na 2026 rok. Administracja pochłonie więcej niż zdrowie
Społeczeństwo
Zaborów nie widać. Usług publicznych też nie. I zyskuje na tym Konfederacja
Społeczeństwo
Jak zgłosić rosyjski dron przez telefon?
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama