W krakowskiej szkole Arma Dei kursanci uczą się nie tylko zasad samoobrony, lecz także wspólnie się modlą. – Katolik powinien umieć się bronić, a nawet ma taki obowiązek – tłumaczy jej założyciel. Księża dodają, że w imię miłości w momencie zagrożenia wierzący powinni także bronić bliźnich.
Antoni Paprotny na co dzień pracuje w drukarni, ale wolne chwile poświęca Chrześcijańskiej Szkole Obrony Arma Dei. – Kiedyś trenowałem wschodnie sztuki walki. Uznałem, że to nie jest to, o co mi chodziło. Chciałem założyć coś, co nie będzie sprzeczne z religią – tłumaczy.
Sam opracował zasady treningu dla swojej szkoły. – Wynikają z moich prywatnych przemyśleń co do obrony – opowiada.
Na początku prowadził indywidualne zajęcia, ale teraz gdy chętnych jest znacznie więcej, utworzył dwie grupy i spotyka się z nimi kilka razy w tygodniu. Uczestnicy zajęć to w większości osoby młode, świadome tego, co chcą robić, i odpowiedzialne za siebie. – To głównie mężczyźni – przyznaje Paprotny. Dodaje, że nie pyta kursantów o wiarę, ale tak się składa, że większość z nich to osoby wierzące. Przed każdym spotkaniem i tuż po nim uczestnicy wspólnie się modlą. – Prosimy o wprowadzenie, o dobry trening, a po jego zakończeniu dziękujemy za niego – mówi założyciel Arma Dei. Modlitwa nie jest obowiązkowa, ale nikt z kursantów z niej nie rezygnuje.
Zajęcia w Chrześcijańskiej Szkole Obrony odbywają się w klasztorze Karmelitów Bosych oraz w parafii bł. Anieli Salwy. Jak duchowni reagują na taką szkołę obrony, zwłaszcza że niektóre wschodnie sztuki walki są źle przyjmowane w kręgach kościelnych? Pojawiały się nawet głosy, że to sposób otwarcia na kontakt ze złymi duchami.