W międzynarodowym indeksie MIPEX (Migrant Integration Policy Index) Polska jest na 24. miejscu wśród 31 badanych państw. Przed nami są nie tylko kraje starej Unii, ale i Słowenia, Czechy, Rumunia oraz Węgry, co wskazuje na to, że decydujące znaczenie przy osiedlaniu się za granicą ma nie tylko sytuacja ekonomiczna, ale przede wszystkim przyjazny klimat dla obcokrajowców.
– Polska to kraj nieprzyjazny imigrantom. Nie tylko nie ma tu żadnych programów zachęcających ich do osiedlenia się na stałe, ale przede wszystkim tym, którzy chcą tu być, rzuca się kłody pod nogi – mówi prof. Krystyna Iglicka, autorka raportu Fundacji „Energia dla Europy", według którego nasz kraj powinien sprowadzić do 2050 r. 5,2 mln imigrantów. To warunek, by wyludniający się kraj nadal się rozwijał.
Jej zdaniem powinniśmy zapraszać tych, którzy mieszkają w krajach bliskich nam kulturowo, np. Ukraińców, Białorusinów czy Rosjan. – Byłoby im nieco łatwiej się zintegrować – mówi ekspertka i dodaje, że jest to konieczne, o ile w przyszłości chcemy uniknąć zamieszek na tle narodowościowym czy religijnym.
Zaletą imigrantów – z punktu widzenia goszczącego ich kraju – jest to, że zazwyczaj w pierwszym i drugim pokoleniu rodzą w nowym miejscu znacznie więcej dzieci niż rdzenni mieszkańcy. Tak jest np. z Polkami w Wielkiej Brytanii czy Irlandii, gdzie statystyczna rodaczka ma więcej niż dwoje dzieci. Tymczasem badania pokazują, że od 2010 r. liczba Ukrainek i Białorusinek zakładających w Polsce rodziny zmniejszyła się o 10 proc., a liczba urodzonych przez nie dzieci o jedną szóstą. – Bo najpierw trzeba stworzyć im odpowiednie warunki – zaznacza Iglicka.
Z tym jest jednak trudno. – U nas za bardzo nie myśli się o tym, jak zadbać o imigrantów. Ostatnio byłem na spotkaniu w Ministerstwie Pracy, podczas którego uczestnicy zastanawiali się, czy ci ludzie są rzeczywiście państwu potrzebni – opowiada Mirosław Bieniecki, szef Instytutu Studiów Migracyjnych.