Po rządowej reformie z 2012 r. wiek emerytalny kobiet i mężczyzn zaczął być wyrównywany i podnoszony do 67 lat. Związki zawodowe nigdy się z tym nie pogodziły. Także dziś, gdy największe centrale związkowe grożą strajkiem generalnym, zmiany w emeryturach są jednym z głównych postulatów.
Nie znaczy to, że związkowcy chcą całkowitego porzucenia „reformy 67" i powrotu do emerytur w wieku 60 lat dla kobiet oraz 65 dla mężczyzn.
– Jesteśmy realistami. Domagamy się po prostu wprowadzenia dodatkowych elementów, które będą decydować o prawie do emerytury. Sam wiek to za mało – przekonuje w rozmowie z „Rzeczpospolitą" lider „Solidarności" Piotr Duda, przywołując swój ulubiony przykład Niemiec, gdzie w minionym roku wprowadzono możliwość przejścia na emeryturę w wieku 63 lat tym osobom, które przez 45 lat płaciły składki.
Związkowcy przedstawili rządzącym taki oto wariant: przejście na emeryturę byłoby możliwe po przepracowaniu 40 lat (mężczyźni) lub 35 lat (kobiety). – Jeśli takie osoby chciałyby pracować dłużej, powinni mieć do tego prawo – zastrzega Duda.
Ale jest jeszcze jeden warunek tego rozwiązania: składki zgromadzone na koncie przyszłego emeryta w ZUS muszą mu zagwarantować co najmniej minimalną emeryturę. – Nie chcemy, żeby ludzie mieli głodowe świadczenie, bo wtedy i tak wyciągną do państwa rękę o pomoc – tłumaczy Duda.