D. to prezes firmy paliwowej z Leżajska, któremu postawiono zarzuty w głośnym śledztwie dotyczącym pośrednictwa w załatwianiu spraw w instytucjach państwowych, prowadzonym przez prokuraturę i CBA. Łapówkami były sztabki złota.
W piątek, 10 kwietnia, Marian D. prosto z sali sądowej trafił do aresztu, bo wyszło na jaw, że próbował wpływać na świadków. Jednak śledczym udało się go posłać za kratki po ponad miesiącu starań.
Z informacji „Rzeczpospolitej" wynika, że sytuacja wyglądała tak: w lutym do śledczych dotarły sygnały, że Marian D. nieformalne dociera do świadków, by ich skłonić do zmiany zeznań. – Chodziło o sugestie, by np. z jednych twierdzeń się wycofali, a inne zdarzenia przemilczeli – mówi nam jeden ze śledczych.
Prokuratorzy uznali, że D. – który przebywał na wolności za kaucją – powinien trafić do aresztu, więc skierowali taki wniosek. Sąd, chcąc go rozpoznać, wyznaczył posiedzenie na marzec, jednak prezes się nie zjawił. Dzień wcześniej trafił do szpitala (według naszej wiedzy psychiatrycznego).
Prokuratura zapytała więc biegłych o stan zdrowia Mariana D. i o to, czy może przebywać za kratami. Biegli uznali, że nie ma przeszkód. Kiedy w piątek podejrzany zjawił się w sądzie, ten go aresztował.
– Sąd podzielił nasze argumenty i uznał, że podejrzany, pozostając na wolności, może mataczyć i utrudniać śledztwo – mówi Waldemar Tyl, wiceszef Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie.
Sędzia Ewa Leszczyńska-Furtak, rzeczniczka stołecznego Sądu Okręgowego, potwierdza, że w uzasadnieniu decyzji o areszcie sąd przywołał opinię biegłych. – Wynika z niej, że podejrzany może brać udział w czynnościach procesowych i przebywać w warunkach aresztu śledczego. Była to opinia psychologiczno-psychiatryczna – mówi sędzia.