Jak ujawnił francuski magazyn "Le Point", bar w gminie Le Bourget, 10 km od centrum Paryża, znajdował się pod obserwacją policji od prawie dwóch lat, w momencie, gdy doszło do incydentu.
Policja z departamentu Ile-de-France podejrzewała, że właściciel baru używał swojego lokalu jako przykrywki dla handlu narkotykami i prostytucji.
Ale po dwóch latach śledztwa, rozpoczętego na podstawie cynku, jaki policjanci dostali, mundurowi nie znaleźli żadnych obciążających dowodów. "Le Point" zauważa, że właśnie to mogło być powodem wyładowania frustracji na personelu Le Bourget.
- Kiedy przejmowałem bar, położyłem kres złym nawykom umundurowanych "klientów", którzy przychodzili zjeść, nie martwiąc się o zapłacenie rachunku - powiedział młody menedżer knajpy, dodając, że była to powszechna praktyka miejscowych policjantów.
Właściciel baru poważnie potraktował zarzuty związane z handlem narkotykami i zainstalował system kamer przemysłowych, obejmujących każdy zakątek lokalu. Właśnie te same kamery bezpieczeństwa zarejestrowały kontrowersyjny moment z 19 lipca, w którym uczestniczył wyższy stopniem komisarz policji i jego podwładni.