Pismo prezydenta w sprawie terminu wycofania już w piątek wieczorem kontrasygnował premier Donald Tusk. Ze swoim podpisem od razu odesłał je do Pałacu Prezydenckiego. Kontrasygnata szefa rządu jest potrzebna Lechowi Kaczyńskiemu, by mógł teraz wydać odpowiednie postanowienie o przedłużeniu misji wojskowej.
Decyzja prezydenta poprzedzona została sporym konfliktem między rządem a Pałacem Prezydenckim. Kiedy premier Donald Tusk zapowiedział, że gabinet wyśle do Lecha Kaczyńskiego wniosek o wydłużenie naszej misji jedynie do końca października przyszłego roku, prezydencki minister Michał Kamiński natychmiast dał do zrozumienia, że Lech Kaczyński może się nie zgodzić na takie rozwiązanie. Uważa bowiem, że wojska powinny zostać w Iraku co najmniej do końca przyszłego roku. – Nie sądzę, by prezydent podpisał rządowy wniosek – oznajmił w ubiegłą niedzielę Kamiński.
To z kolei wywołało ostrą reakcję premiera. – Wykluczam taką możliwość. Jeśli prezydent nie podpisze wniosku o przedłużenie misji do października 2008 roku, będzie musiał wziąć na siebie odpowiedzialność za ewakuację wojsk – mówił Tusk.
Podkreślił przy tym, że obecny mandat żołnierzy upływa z końcem tego roku. Brak zgody Lecha Kaczyńskiego na przedłużenie misji oznaczałby zaś jej zakończenie już 31 grudnia i konieczność natychmiastowego powrotu żołnierzy do kraju.
Minister obrony Bogdan Klich przekonywał z kolei, że przeprowadzenie akcji wycofania 900 żołnierzy i sprzętu w tak błyskawicznym tempie byłoby praktycznie niemożliwe. Mogłoby zagrażać bezpieczeństwu, a propozycja rządu i tak jest kompromisem w stosunku do pierwotnych planów, które zakładały powrót wojsk już około połowy przyszłego roku.