Tu, gdzie stacjonował rozbity w środę samolot CASA, od wczoraj flagi opasane są kirem i opuszczone do połowy masztu. Tuż po wiadomości o tragedii krakowska baza zapełniła się żołnierzami. Choć nie mieli dyżuru i nikt ich nie wzywał, przyjechali z domów, żeby być razem.
Wraz z maszyną runęli na ziemię ich koledzy i przyjaciele – dwaj piloci: Robert Kuźmai Michał Smyczyński, i dwaj technicy: Jarosław Haładus i Janusz Adamczyk– To wielka tragedia dla całej braci lotniczej. Straciliśmy przyjaciół i kolegów. Ale to nic w porównaniu z tragedią ich rodzin – mówił wczoraj na płycie lotniska dowódca bazy płk pilot Sławomir Żakowski. Prosił dziennikarzy, by nie ferowali pochopnych wyroków. – Poddajemy się osądowi specjalnej komisji ds. badania wypadków lotniczych – podkreślał.
Dowódca 13. Eskadry Lotnictwa Transportowego ppłk pilot Leszek Leśniak nie mógł powstrzymać łez. Podkreślał, że polegli byli najlepszymi fachowcami w swych dziedzinach. Kochali lotnictwo, latali w warunkach wojennych, obsługując polskie misje wojskowe, w Polsce ratowali życie innym, wożąc serca do przeszczepów. – To byli fantastyczni koledzy i przyjaciele. Razem lataliśmy, razem z ich rodzinami spędzaliśmy wolny czas – mówił.
Ppłk Leśniak dobrze znał rozbity samolot. Osobiście przyleciał nim z Hiszpanii do Krakowa 1 sierpnia 2007 roku. – To bardzo przyjemna, wdzięczna maszyna, ma bardzo dobrą nawigację.
– Nieprawdziwe są informacje, że samoloty CASA latały na przeglądy do Hiszpanii. Tam wykonywane były tylko modernizacje maszyn, aby dostosować je do naszych lotów w Iraku i Afganistanie. Przeglądy robiliśmy u siebie – zapewnia płk Żakowski.