Młodszy inspektor Wojciech Pasieczny z Wydziału Ruchu Drogowego wczoraj po południu ostatni raz był w pracy. – Na pożegnanie koledzy dali mi fotel bujany i kapcie, bym w nich wypoczywał jak prawdziwy emeryt, a zaprzyjaźniona dyrektorka szkoły samochodowej podarowała mi złotą rybkę, by spełniała moje życzenia – mówi świeżo upieczony emeryt.
W policji przepracował prawie 21 lat, a wcześniej przez 11 był zawodowym żołnierzem. – Byłem przy blisko 600 wypadkach śmiertelnych – wspomina Wojciech Pasieczny.?Pierwsze dwa zaliczył już podczas pierwszego dyżuru w pogotowiu wypadkowym.
– Kobieta biegła do tramwaju na ul. Towarowej i wpadła pod samochód, a na Wale Miedzeszyńskim ciężarówka zabiła dziecko. Wprasowała je dosłownie w ziemię – wspomina.?Dodaje, że właśnie wypadki z udziałem dzieci najdłużej zostają w pamięci i najbardziej się je przeżywa. Tak było choćby kilka lat temu, gdy na ul. Pułkowej pijany kierowca zabił na przejściu dla pieszych kobietę z dwójką wnucząt, a sam uciekł z miejsca wypadku.
– Najtragiczniejszy wypadek, który obsługiwałem, wydarzył się sześć lat temu na Trasie Toruńskiej, kiedy to rozpędzony ford wpadł na przystanek autobusowy i spadł z wiaduktu. Kierowca przeżył, trzy osoby zginęły na miejscu, kolejne dwie zmarły w szpitalu – opowiada policjant.
W karierze insp. Pasiecznego był też przypadek, kiedy lekarz pogotowia stwierdził zgon ofiary wypadku, a ona ożyła. – Do dziś mam kontakt z tym chłopakiem. Rehabilitacja daje coraz lepsze efekty – opowiada insp. Pasieczny.