Resort zdrowia ugiął się pod presją opinii publicznej i obniżył pensje prezesów w projekcie ustawy o Agencji Badań Medycznych (ABM). Teraz szef nowej instytucji zajmującej się finansowaniem niekomercyjnych badań klinicznych zarobi tyle, ile zwykły urzędnik państwowy. Zamiast 50 tys. zł, jak przewidywała ustawa w pierwotnym brzmieniu, dostanie ok. 12 tys. zł miesięcznie.
Wynagrodzenia w agencji spotkały się z ostrą krytyką ze strony opozycji. Podczas październikowej sejmowej Komisji Zdrowia poświęconej ABM była premier Ewa Kopacz nazwała je „zamachem na pieniądze przeznaczone na świadczenia medyczne". Byłej premier nie podobało się również, że źródłem finansowania agencji ma być odpis w wysokości 0,3 proc. budżetu Narodowego Funduszu Zdrowia (dziś ok. 300 mln zł).
Krytycy podkreślali, że prócz niebotycznych ich zdaniem pensji prezesa ABM i jego zastępcy nie do przyjęcia jest wynagrodzenie głównej księgowej instytucji – ok. 30 tys. zł miesięcznie. „Prezes oraz jego zastępcy będą zarabiać ponad 0,5 mln zł, a prezes będzie mógł liczyć na roczną nagrodę. Jak pacjenci mogą być zadowoleni z takiej ochrony zdrowia, jaką im zafundowaliście?" – pytała była premier.
Minister Łukasz Szumowski tłumaczy, że pieniądze z NFZ wrócą do pacjentów w postaci nowych terapii lub technologii medycznych. Pacjenci zyskają też możliwość uczestnictwa w próbach klinicznych drogich przełomowych terapii.
Szef resortu zdrowia przyznał, że uwzględniono 90 proc. wszystkich uwag do projektu zgłoszonych w toku konsultacji publicznych. – Jednak obecne pensje nie pozwolą nam zatrudnić światowych sław, które wcześniej zgłaszały zainteresowanie takim stanowiskiem. Jak mogę proponować nobliście dwie średnie krajowe, skoro on za jeden wykład zarabia 50 tys. dol.? Za takie pieniądze nie zasiądzie nawet w radzie agencji – mówił minister Łukasz Szumowski, tłumacząc pierwotną wysokość wynagrodzeń.