Ostatnio Polska żyje romansem pewnego polityka z pewną młodą damą. Romansem grzesznym, pozamałżeńskim i wykwitłym w egzotycznych okolicznościach jednej z rocznic katastrofy smoleńskiej. Nazwiska jej i jego nie schodzą z czołówek dzienników i portali internetowych. Jak donoszą media „mąż, ojciec i konserwatywny poseł, uwiódł samotną kobietę i ją oszukał". Poseł obiecał ślub i dzieci jednak nie mogąc podołać ogromowi zawodowych, ojcowskich i miłosnych obowiązków oraz fizycznemu wyczerpaniu, porzucił kobietę. Ta zaś ledwie otrząsnęła się z goryczy rozstania, udała się do redakcji jednej z gazet, opowiedziała całą historię i na jej dowód pokazała treść sms-owej korespondencji. Dość barwnej, trzeba przyznać.
Internet opanowała paląca potrzeba eksploatowania trzech wątków. Pierwszy, to pikantne szczegóły romansu – z jej perspektywy. Pytania, czy wiedziała, że ma żonę, a jeśli tak, to skąd się biorą tak niemoralne kobiety? Czy odwiedzała go w hotelu poselskim i czy nikt tego nie widział/słyszał? A jeśli tak, dlaczego to tolerowano? Jak zarabiała na życie?
Drugi wątek, to analiza romansu z perspektywy życiowo porównawczej. Jak to możliwe, że człowiek na stanowisku, uważający że „wartości Europy zagrażają sobie samoistnie (...) a Polska ze swoim uniwersalnym, jagiellońskim przesłaniem jest jej ostatnią cywilizacyjną nadzieją" może uwikłać się w wielomiesięczny pozamałżeński romans?
Trzeci wątek, to szukanie prawdziwego dna historii, ujmowane w formie wątpliwości lub twierdzeń. Przykładowo: jaka kobieta publikuje korespondencję z kimkolwiek, która dotyczy jej intymnych kontaktów? To nie jest zwykła zemsta uwiedzionej i porzuconej kobiety. To prowokacja. Krąży teoria, że kobieta została podstawiona, podobnie jak w latach 90-tych Anastazja P., po to, aby wywołać obyczajowy skandal.
Nie wiem, jak było, ale w całej tej społecznej debacie, której nie ukrywam, bacznie się przyglądałam, zabrakło wątku czwartego, z perspektywy dobra publicznego. Jeśli przyjąć, że interesuje nas coś więcej, niż wchodzenie z butami w cudze życie intymne.