Od kilku dni sędziowie, i nie tylko, w całej Polsce emocjonują się sprawą pewnej sędzi z Warszawy, która najpierw otrzymała delegację do sądu wyższej instancji, a potem szybko została z niego odwołana. Dokonał tego Zbigniew Ziobro, minister sprawiedliwości.
Według ministra powodem odwołania jest nieudolność w prowadzeniu jednej z głośnych spraw. Sędziowie doszukali się także drugiego powodu: to odwet za przegraną w procesie, w którym sędzia orzekała. Bez względu na to, który powód jest prawdziwy, jego konsekwencje dotkną nie tylko samych zainteresowanych. Otóż kiedy sędzia powróci z delegacji do rejonu, trzeba będzie od nowa rozpocząć proces oskarżonego o szpiegostwo na rzecz Rosji. Tymczasem decyzja o odwołaniu sędzi jest wprawdzie sprawą ministra, ale sprawne sądy już nie tylko jego.
Co na to przepisy? W sprawach delegacji pozwalają ministrowi sprawiedliwości na wiele. To on deleguje sędziów na tzw. stałą delegację do sądu wyższej instancji. Zazwyczaj na prośbę prezesa sądu, który ma wolne miejsce sędziowskie do czasu zakończenia konkursu. Bardzo często również sędzia, który się sprawdzi, zostaje awansowany i pozostaje w wyższym sądzie. Podobna procedura obowiązuje przy odwołaniu z delegacji stałej. Prezes wyższego sądu, do którego delegowano sędziego, zwraca się do ministra, żeby odwołał sędziego, ponieważ ten najzwyczajniej sobie nie radzi. W sprawie sędzi, wokół której teraz zrobiło się gorąco, prezes głosu nie zabierał.
Oprócz delegacji stałych są także krótsze – na 12 dni w roku. O nich decyduje już prezes sądu apelacyjnego albo okręgowego. Delegowany w ten sposób sędzia orzeka u siebie i przy okazji prowadzi jedną lub dwie rozprawy, najczęściej odwoławcze, w sądzie wyższej instancji. Każda z delegacji jest dla sędziego szansą na pokazanie swoich umiejętności i być może szybki awans. Niech zatem korzystają z tej szansy rzeczywiście najlepsi.