W artykule [link=http://www.rp.pl/artykul/4,245742_Trybunal_podzielony_PRL_owska_przeszloscia_.html]„Trybunał podzielony PRL-owską przeszłością”[/link] (Rzeczpospolita 9.01.2009) jego autorzy Marek Domagalski i Tomasz Pietryga wskazują na praktykę licznych zdań odrębnych od wyroku Trybunału Konstytucyjnego, twierdząc, że są one świadectwem podziału wśród sędziów wyznaczonego ich stosunkiem do PRL. Podział ten ujawnił się wyraźnie, gdy w 2006 roku w Trybunale zasiadło kilku nowo powołanych sędziów.
Na końcu tekstu znalazł się również fragment mojej krótkiej telefonicznej wypowiedzi, skróconej jeszcze przez autorów, w którym określiłem Trybunał jako „resztówkę po PRL”. Zgadzam się z prof. Piotrem Winczorkiem ([link=http://www.rp.pl/artykul/9157,246849_Nie_oskarzajmy_pochopnie_Trybunalu__.html]Nie oskarżajmy pochopnie Trybunału[/link], „Rzeczpospolita” 21.01.2009), że trudno taki skrót myślowy „przyjąć za dobrą monetę”, bo przecież „w tym samym stopniu resztówką po PRL są Sejm, NIK, Rada Ministrów, (…) oraz liczne inne instytucje ustrojowe i administracyjne naszego państwa”. Nie było moją intencją sugerowanie, że na tle innych instytucji państwowych Trybunał Konstytucyjny jest jakimś szczególnie negatywnym wyjątkiem, jakąś czarną owcą czy odosobnionym skansenem wielbicieli komunizmu. Chętnie zgodzę z prof. Winczorkiem, że „resztówek po PRL” można wskazać dużo więcej i to w różnych sferach państwa. Ostatecznie najważniejszą „resztówką po PRL” jest sama Konstytucja RP z 1997 roku, której promotorzy, z Aleksandrem Kwaśniewskim na czele, zrobili wszystko, by stała się ona skutecznym instrumentem zamknięcia rozliczeń sięgających okresu PRL i by żadne osoby zasłużone w umacnianiu przodującego ustroju nie musiały już więcej niczego się wstydzić.
[wyimek]W uzasadnieniu wyroku widać wyraźnie, że zamiarem większości członków Trybunału było daleko idące ograniczenie zakresu lustracji, problemem było tylko znalezienie do tego odpowiednich „argumentów” prawnych [/wyimek]
Autorzy artykułu przeczuwając, że coś jest w Trybunale niewłaściwego, nie wybrali jednak dobrej metody opisu. Jeśli mielibyśmy ocenić pracę Trybunału Konstytucyjnego, to sam fakt pojawiania się zdań odrębnych jeszcze niewiele mówi, zaś ich proste wyliczenie może być wręcz mylące. Z przedstawionego przez autorów artykułu zestawienia wcale bowiem nie wynika, że w Trybunale mamy z jednej strony jednolity blok większościowy, który przeforsowuje swoje decyzje, a z drugiej strony niezmienne grono przegłosowywanych stale kontestatorów, którym pozostaje wyrażać swój sprzeciw w formie zdań odrębnych. Zdania odrębne wyrażają przecież także ci, których nie sposób zakwalifikować do grupy nowych sędziów szczególnie krytycznie nastawionych do PRL-owskiej przeszłości. W oparciu o przedstawione zestawienie ktoś mógłby nawet argumentować, że werdykty Trybunału jako krytykowane zarówno z jednej, jak i z drugiej strony, są stanowiskiem wyważonym i reprezentują złoty środek.
Samo istnienie różnic w odczytywaniu i interpretowaniu tekstów, nie tylko zresztą prawniczych, to rzecz normalna i oczywista. Prof. Winczorek ma rację, że pojawienie się zdań odrębnych świadczyć może „o wysokim poczuciu niezawisłości sędziowskiej, o intelektualnej sprawności sędziowskiej, o ich prawniczych kwalifikacjach i moralnej wrażliwości”. Może, ale wcale nie musi. Równie dobrze może czasem świadczyć o czymś przeciwnym: o niezdolności do osądu sine iura et studio, braku sprawności intelektualnych, kwalifikacji prawniczych i wrażliwości moralnej. Ostatecznie ludzie są tylko ludźmi, nawet jeśli wybrano ich sędziami Trybunału. Jedno jest pewne, nie da się sprawy rozstrzygnąć bez zrozumienia motywów decyzji sędziów, które przedstawione zostały w uzasadnieniach wyroków. To faktycznie lektura wymagająca sporej dozy czasu i cierpliwości, ale niekiedy – jak w przypadku ustawy lustracyjnej – wręcz pasjonująca. Jeśli ktoś już się jej poświęci, na pewno nie będzie żałował, bo dowie się wielu istotnych rzeczy o stanie umysłów elity, która stoi na straży konstytucyjnego porządku naszego państwa.