Stan umysłu sędziowskich elit

Czy w skład Trybunału Konstytucyjnego wchodzić muszą wyłącznie prawnicy? Jego funkcja nie jest przecież czysto sądowa, jest to również instytucja polityczna wkraczająca w sfery działania innych organów, współkształtująca porządek ustrojowy państwa i przejmująca niekiedy atrybuty władzy suwerennej – pisze filozof polityki

Publikacja: 28.01.2009 17:30

Stan umysłu sędziowskich elit

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

Red

W artykule [link=http://www.rp.pl/artykul/4,245742_Trybunal_podzielony_PRL_owska_przeszloscia_.html]„Trybunał podzielony PRL-owską przeszłością”[/link] (Rzeczpospolita 9.01.2009) jego autorzy Marek Domagalski i Tomasz Pietryga wskazują na praktykę licznych zdań odrębnych od wyroku Trybunału Konstytucyjnego, twierdząc, że są one świadectwem podziału wśród sędziów wyznaczonego ich stosunkiem do PRL. Podział ten ujawnił się wyraźnie, gdy w 2006 roku w Trybunale zasiadło kilku nowo powołanych sędziów.

Na końcu tekstu znalazł się również fragment mojej krótkiej telefonicznej wypowiedzi, skróconej jeszcze przez autorów, w którym określiłem Trybunał jako „resztówkę po PRL”. Zgadzam się z prof. Piotrem Winczorkiem ([link=http://www.rp.pl/artykul/9157,246849_Nie_oskarzajmy_pochopnie_Trybunalu__.html]Nie oskarżajmy pochopnie Trybunału[/link], „Rzeczpospolita” 21.01.2009), że trudno taki skrót myślowy „przyjąć za dobrą monetę”, bo przecież „w tym samym stopniu resztówką po PRL są Sejm, NIK, Rada Ministrów, (…) oraz liczne inne instytucje ustrojowe i administracyjne naszego państwa”. Nie było moją intencją sugerowanie, że na tle innych instytucji państwowych Trybunał Konstytucyjny jest jakimś szczególnie negatywnym wyjątkiem, jakąś czarną owcą czy odosobnionym skansenem wielbicieli komunizmu. Chętnie zgodzę z prof. Winczorkiem, że „resztówek po PRL” można wskazać dużo więcej i to w różnych sferach państwa. Ostatecznie najważniejszą „resztówką po PRL” jest sama Konstytucja RP z 1997 roku, której promotorzy, z Aleksandrem Kwaśniewskim na czele, zrobili wszystko, by stała się ona skutecznym instrumentem zamknięcia rozliczeń sięgających okresu PRL i by żadne osoby zasłużone w umacnianiu przodującego ustroju nie musiały już więcej niczego się wstydzić.

[wyimek]W uzasadnieniu wyroku widać wyraźnie, że zamiarem większości członków Trybunału było daleko idące ograniczenie zakresu lustracji, problemem było tylko znalezienie do tego odpowiednich „argumentów” prawnych [/wyimek]

Autorzy artykułu przeczuwając, że coś jest w Trybunale niewłaściwego, nie wybrali jednak dobrej metody opisu. Jeśli mielibyśmy ocenić pracę Trybunału Konstytucyjnego, to sam fakt pojawiania się zdań odrębnych jeszcze niewiele mówi, zaś ich proste wyliczenie może być wręcz mylące. Z przedstawionego przez autorów artykułu zestawienia wcale bowiem nie wynika, że w Trybunale mamy z jednej strony jednolity blok większościowy, który przeforsowuje swoje decyzje, a z drugiej strony niezmienne grono przegłosowywanych stale kontestatorów, którym pozostaje wyrażać swój sprzeciw w formie zdań odrębnych. Zdania odrębne wyrażają przecież także ci, których nie sposób zakwalifikować do grupy nowych sędziów szczególnie krytycznie nastawionych do PRL-owskiej przeszłości. W oparciu o przedstawione zestawienie ktoś mógłby nawet argumentować, że werdykty Trybunału jako krytykowane zarówno z jednej, jak i z drugiej strony, są stanowiskiem wyważonym i reprezentują złoty środek.

Samo istnienie różnic w odczytywaniu i interpretowaniu tekstów, nie tylko zresztą prawniczych, to rzecz normalna i oczywista. Prof. Winczorek ma rację, że pojawienie się zdań odrębnych świadczyć może „o wysokim poczuciu niezawisłości sędziowskiej, o intelektualnej sprawności sędziowskiej, o ich prawniczych kwalifikacjach i moralnej wrażliwości”. Może, ale wcale nie musi. Równie dobrze może czasem świadczyć o czymś przeciwnym: o niezdolności do osądu sine iura et studio, braku sprawności intelektualnych, kwalifikacji prawniczych i wrażliwości moralnej. Ostatecznie ludzie są tylko ludźmi, nawet jeśli wybrano ich sędziami Trybunału. Jedno jest pewne, nie da się sprawy rozstrzygnąć bez zrozumienia motywów decyzji sędziów, które przedstawione zostały w uzasadnieniach wyroków. To faktycznie lektura wymagająca sporej dozy czasu i cierpliwości, ale niekiedy – jak w przypadku ustawy lustracyjnej – wręcz pasjonująca. Jeśli ktoś już się jej poświęci, na pewno nie będzie żałował, bo dowie się wielu istotnych rzeczy o stanie umysłów elity, która stoi na straży konstytucyjnego porządku naszego państwa.

Nie ma tu miejsca na szczegółową analizę samego wyroku, wspomnę więc jedynie o zdaniach odrębnych. Cztery głosy niezgadzające się z wyrokiem Trybunału sędziów: Zbigniewa Cieślaka, Marii Gintowt-Jankowicz, Wojciecha Hermelińskiego i Teresy Liszcz – każdy z nich oryginalny, w formie i treści odmienny od pozostałych, rozwijający na wielu stronach inne wątki i wytykający inne słabości ogłoszonego wyroku – tworzą razem wielostronną fundamentalną krytykę nie tylko tego konkretnego werdyktu, który „sprowadza (…) proces lustracji do roli mechanizmu pozornego, fasadowego” (T. Liszcz), ale także dotykają kwestii bardziej zasadniczych związanych z działalnością Trybunału. Chodzi tu zarówno o kwestie proceduralne, których ewidentne naruszenia muszą budzić tym większe zaniepokojenie, że sprawa dotyczy konstytucyjnego strażnika porządku ustrojowego w państwie, jak i o rozstrzygnięcia materialnoprawne: o próbę narzucania ustawodawcy celu – w tym także zakresu czasowego obowiązujących uregulowań i grona osób, których ustawa ma dotyczyć – którym winien się on kierować przy tworzeniu prawa. Wskazuje to wyraźnie na nadmierny „aktywizm sędziowski” Trybunału, który narusza wręcz konstytucyjny zapis o podziale władz, bo pozwala mu w istotnym zakresie być nie tylko „negatywnym ustawodawcą”, blokującym – kiedy trzeba – radosną twórczość parlamentu, ale ponadto także „ustawodawcą pozytywnym” – arbitralnym twórcą rzekomych standardów, które mają obligować konstytucyjnie umocowaną władzę ustawodawcę. Tę ostatnią kwestię powszechnej tendencji sądów konstytucyjnych do rozpychania się w ramach ustroju nowoczesnego państwa musimy jednak zostawić – to temat na inną dyskusję.

Wróćmy do sprawy ustawy lustracyjnej. W uzasadnieniu wyroku widać wyraźnie, że zamiarem większości członków Trybunału było od początku daleko idące ograniczenie zakresu lustracji. Problemem było tylko znalezienie do tego odpowiednich „argumentów” prawnych. Wbrew intencjom i jasnym zapisom ustawodawcy, że chodzi o osoby pełniące funkcje, stanowiska i zawody wymagające zaufania publicznego, Trybunał wyszedł od wąskiej interpretacji „pojęcia osoby pełniącej funkcje publiczne”, co pozwoliło mu określić jako niezgodną z konstytucją lustrację takich zawodów w sposób oczywisty wymagających zaufania publicznego, jak przede wszystkim nauczycieli akademickich, dziennikarzy oraz wydawców i ludzi zarządzających prywatnymi mediami i prywatnymi uczelniami. Trybunał zlekceważył między innymi głos środowiska dziennikarskiego, reprezentowanego przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich, w którego piśmie skierowanym do Trybunału czytamy: „wiarygodność dziennikarska opiera się na służeniu prawdzie, dziennikarz jest osoba publiczną, ma zagwarantowane prawo do tajemnicy informacji i jako osoba obdarzona w ten sposób społecznym zaufaniem powinien, jak i inne zawody zaufania społecznego, poddać się zasadom lustracji”.

Jeśli do tego dorzucimy wyłączenie z katalogu PRL-owskich organów bezpieczeństwa państwa urzędu cenzury oraz Urzędu do Spraw Wyznań, stosunek większości sędziów Trybunału do komunistycznej przeszłości wydaje się dość oczywisty i nie zasłonią tego żadne uzasadniające decyzję „argumenty”.

Przeciwwagą dla wyżej wymienionych zdań odrębnych – dzięki której orzeczenie Trybunału może się jawić dla szerokiej publiczności jako werdykt „wyważony” – tworzą zdania odrębne pięciu starszych stażem sędziów, przy czym stanowisko czterech z nich niczym się w zasadzie nie różni. Sędziowie: Jerzy Ciemieniewski, Ewa Łętowska, Marek Mazurkiewicz i Mirosław Wyrzykowski poparli w całej rozciągłości werdykt Trybunału, wnosząc dodatkowo zastrzeżenie do jednego punktu ustawy (art. 3a ust. 1), który, ich zdaniem, nie dość precyzyjnie definiuje, czym była współpraca. Z tych krótkich, niemal identycznych wystąpień, bardziej rozbudowaną literacko formą wyróżnia się głos Marka Mazurkiewicza, który stwierdza jednoznacznie, że „ustawa lustracyjna ma charakter represyjny”. To zdanie jednego z głównych twórców obowiązującej Konstytucji RP – przewodniczącego Komisji Konstytucyjnej Zgromadzenia Narodowego – nie powinno dziwić, ponieważ już w 1992 roku podczas debaty sejmowej wyrażał pogląd, że ustawy lustracyjne, które zostały wówczas podjęte w parlamencie, mają podobny charakter jak ustawy norymberskie. Fakt ten stał się zresztą podstawą wniosku o wyłączenia sędziego Markiewicza z orzekania o ustawie lustracyjnej – wniosku, jak wiadomo, odrzuconego.

Ostatnie zdanie odrębne zasługuje na szczególną uwagę. Sędzia Bohdan Zdziennicki nie tylko poprał werdykt Trybunału co do niekonstytucyjności określonych w wyroku przepisów ustawy, ale w osobnym wystąpieniu stwierdził, że niekonstytucyjna jest cała ustawa i to już ze względu na samą treść swojej preambuły, w której padają słowa jednoznacznie osadzające moralnie fakt pracy i współpracy z organami bezpieczeństwa komunistycznego państwa. „Dla rozliczenia wydarzeń i zjawisk z przeszłości – pisze z oburzeniem sędzia Zdziennicki – zastosowano w preambule ustawy z 18 października 2006 r. zupełnie niecodzienną konstrukcję prawną. Zadekretowano powszechnie obowiązującą wersję historii dotyczącą Polski w latach 1944 –1990. Ustalono, że PRL była państwem zbrodniczym, bo związanym z komunizmem (złem absolutnym). Totalitarne państwo komunistyczne ze swej istoty (…) łamało prawa do wolności słowa i zgromadzeń, gwałciło prawa do życia, wolności, własności i bezpieczeństwa obywateli. Trwale łamało prawa człowieka i obywatela. Wprowadzone do naszego ustawodawstwa wskazane oceny historyczne delegalizują PRL i tym samym zrywają ciągłość państwowości i ustawodawstwa”.

Co więcej, z bardzo długiego i bez wątpienia spójnego wywodu sędziego Zdziennnickiego wynika, że każda ustawa lustracyjna, która próbowałaby, choćby w ograniczonym zakresie, odsłonić przeszłość i przypomnieć, co ludzie robili w czasach PRL, jest po pierwsze zbędna: „Celem lustracji powinno być tylko uniemożliwienie odbudowy czy utrwalenia systemu totalitarnego. Jeżeli nie ma ryzyka odbudowy komunistycznego państwa totalitarnego, to lustracja jest niepotrzebna”, po drugie zaś pozostaje niezgodna z obowiązującą konstytucją: „nie mamy w Konstytucji RP żadnych specjalnych rozwiązań dla rozliczeń zdarzeń i faktów z przeszłości”, zaś „ artykuł 241 ust.1 konstytucji podkreśla ciągłość polskiej państwowości”. Konstytucja również „nie przesądza o tym, co ma być obowiązującą i egzekwowaną prawdą historyczną. Prawo ze swojej istoty nie może narzucać jednej oceny przeszłości i wyciągać z tej oceny określonych skutków prawnych. Stąd dawna, wówczas legalna działalność [czyli np. praca w UB czy SB (przypis. zs)], której nie można także postawić zarzutu, że była w prawie międzynarodowym uznana za działalność zbrodniczą (…) nie może być ex post penalizowana”.

Ta penalizacja – wyjaśnijmy – sprowadza się do niedopuszczalnej, wedle sędziego Zdziennickiego, „swoistej kary infamii”, polegającej na upublicznieniu danych osób związanych z organami bezpieczeństwa – kary, która jego zdaniem narusza nie tylko tradycję konstytucyjną wspólną dla państw członkowskich Unii Europejskiej, ale również nasze chrześcijańskie dziedzictwo, o którym mówi preambuła konstytucji. Dlatego „nie ma, ale nie można też stworzyć specjalnych, ekstraordynaryjnych reguł konstytucyjnych dla rozliczeń z PRL-owską przeszłością, gdyż oznaczałoby to rozbicie jedności polskiego państwa (…), a więc w następstwie tego wprowadzenie dualizmu prawnego (zniesienie dla części obywateli niektórych gwarancji ich konstytucyjnych praw i wolności). Dyskryminacja części obywateli naruszałaby nie tylko art. 2 konstytucji, ale i art. 1 konstytucji głoszący, że Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli, a nie tylko dobrem tych pozytywnie zlustrowanych i na tych na razie wyłączonych jeszcze z obowiązku lustracji”.

Sędziego Zdziennickiego szczególnie boli to, że preambuła ustawy wprowadza nowy, obowiązujący wszystkich standard moralny. „Wprowadzony standard moralny staje się wiążącą (bez badania konkretnych wydarzeń i zjawisk z przeszłości, bez żadnej indywidualizacji) oceną ludzkich działań. Z mocy prawa następuje też penalna stygmatyzacja osób, które pracowały lub służyły w organach bezpieczeństwa państwa albo udzielały im pomocy jako tzw. osobowe źródło informacji.” Tym samym ustawa „w miejsce odpowiedzialności indywidualnej wprowadza odpowiedzialność zbiorową. Zrywa z zasadą lex retro non agit, pozwalając karać za czyny, które nie były przestępstwem w chwili ich popełnienia. (…) Ustawa tworzy w ten sposób wielostopniowy system represyjny. (…) Jest zupełnie oczywiste, że wprowadzona przez preambułę kara infamii (…) pozwala moralnie nękać, zastraszać czy poniżać. Prowadzić to może do izolacji społecznej, deprecjacji, poczucia bezsilności i odrzucenia. Konsekwencją takiego procesu mającego trwać do końca życia (a prawdopodobnie przenoszonego i na następne pokolenia) będzie co najmniej silny stres oraz związane z nim choroby somatyczne i psychiczne”.

Jednak największą, niewybaczalną wadą ustawy stanowi to, że jej preambuła, napisana –jak zauważa sędzia – „w bardzo podniosłej stylistyce”, stanowi w jakimś sensie konkurencję dla preambuły obowiązującej konstytucji. „A przecież preambuła konstytucji nie zawiera elementów mających służyć penalizacji przeszłości za czyny i zdarzenia, które nie były i nie są przestępstwami. Skierowana jest „na byt” (bieżące potrzeby) i „przyszłość naszej ojczyzny”. (…) Z preambułą konstytucji nie współgra więc preambuła ustawy z 18 października 2006 r. mówiąca w istocie o napiętnowaniu osób związanych z organami bezpieczeństwa państwa w latach 1944 – 1990 z pominięciem zasad politycznego współistnienia i szacunku dla przeciwników politycznych. Nie ma też w preambule ustawy żadnego nawiązania do dialogu społecznego czy solidarności wszystkich Polaków, ani do dbałości w każdej sytuacji o zachowanie przyrodzonej godności człowieka”.

Te wszystkie fragmenty, które, jak mniemam, dość precyzyjnie oddają aksjologię polityczną sędziego Zdziennickiego opatrzę tylko jednym komentarzem. Od dawna, z dość umiarkowanym zresztą skutkiem, staram się przekonywać ludzi zatroskanych o dobro naszego państwa, że zasadniczym celem uchwalonej w 1997 r. konstytucji, przygotowanej i przeforsowanej przez zdominowany przez środowiska postkomunistyczne parlament, było „ostateczne potwierdzenie narodowego pojednania oraz zamknięcie rozliczeń sięgających okresu PRL. Przyjęcie konstytucji miało stanowić punkt zero, nowy start dla wszystkich obywateli niezależnie od ich zasług w obalaniu czy też w umacnianiu przodującego ustroju. Mieli oni odtąd z czystą hipoteką skierować się ku przyszłości i nie grzebać się więcej w mrocznych zakamarkach minionej epoki”. (por. Z. Stawrowski, „Aksjologia i duch Konstytucji III Rzeczypospolitej”, Przegląd Sejmowy 4(81)2007). Tym bardziej więc jestem wdzięczny Bohdanowi Zdziennickiemu, nie tylko sędziemu, ale – wypada dodać – od czerwca 2008 roku także prezesowi Trybunału Konstytucyjnego, ponieważ od tej pory wszystkich nieprzekonanych będę po prostu odsyłał do lektury jego zdania odrębnego.

Na koniec kilka uwag bardziej ogólnych. Potrzeba dyskusji nad kształtem i sposobem właściwego funkcjonowania Trybunału Konstytucyjnego wydaje się oczywista. Warto jednak pamiętać, że stanowi on tylko jedną z wielu istotnych części organizmu politycznego. Ustrój państwa to system naczyń połączonych i zmiany w ramach jednego organu pociągają za sobą konsekwencje w funkcjonowaniu innych organów oraz ustroju jako całości. (Tę uwagę kieruję szczególnie do zwolenników pomysłu zlikwidowania Senatu). Jednym słowem, kwestia miejsca i roli Trybunału Konstytucyjnego w porządku politycznym jest kwestią ogólnoustrojową i powinna być rozpatrywana całościowo jako część zasadniczej debaty nad zmianą całej konstytucji.

Nie znaczy to jednak, że pewnych pomysłów ulepszeń, choćby tylko cząstkowych, na przykład dotyczących sposobu powoływania sędziów, nie należy poddawać wstępnej dyskusji. Wręcz przeciwnie. Prof. Winczorek słusznie zatroskany o to, by w Trybunale Konstytucyjnym zasiadały osoby o najwyższym standardzie kompetencyjnym i moralnym, proponuje, by ich wybory pozostały w rękach Sejmu, natomiast kandydatów wysuwały gremia zawodowe i naukowe, np. Krajowa Rada Sądownictwa, Komitet Nauk Prawnych, uniwersyteckie rady wydziałów prawa, a nie partyjni politycy. Być może – pisze – uniknęłoby się w ten sposób podziału na politycznie starych i nowych sędziów.

Wydaje mi się jednak, że ze względu na organiczny charakter ustroju bardziej wskazane byłoby oddanie ostatecznej decyzji o powołaniu sędziów w jakiejś proporcji wszystkim organom władzy politycznej (Prezydent, Sejm, Senat), a nie tylko Sejmowi, który akurat jest organem najbardziej rozpolitykowanym. Jeśli zaś chodzi o zgłaszanie kandydatów, to można przypuszczać, że propozycja prof. Winczorka faktycznie wyeliminowałaby podział wśród sędziów Trybunału, bo wskazani zostaliby jedynie ci „politycznie starzy”. Chyba że intencją profesora jest poddanie naukowych środowisk prawniczych lustracji, skoro – zgodnie z omawianym tu werdyktem Trybunału – lustracji podlegają osoby pełniące funkcje władcze, a wysuwanie kandydatów do Trybunału Konstytucyjnego z pewnością do takich należy.

Warto byłoby również rozważyć, czy w skład Trybunału wchodzić muszą wyłącznie prawnicy. Jego funkcja nie jest przecież czysto sądowa, jest to również instytucja polityczna z samej swej natury wkraczająca w sfery działania innych organów, współkształtująca – wraz z władza ustawodawczą – porządek ustrojowy państwa i przejmująca niekiedy atrybuty władzy suwerennej. Jeśli w jego gronie, choćby w mniejszości, znaleźli się jednak przedstawiciele niektórych nauk humanistycznych i społecznych, z uznanym dorobkiem związanym z refleksją nad państwem, powoływani przez najważniejsza gremia akademickie i naukowe, z pewnością nie zaszkodziłoby to merytorycznej debacie w Trybunale, a czasem pozwoliłoby dostrzec istotne argumenty, na które środowisko prawnicze, bardzo przywiązane do swoich doktryn (zwłaszcza doktryny pozytywizmu prawniczego), zbyt często bywa zamknięte. Oczywiście nie trzeba dodawać, że ów pomysł miałby jakikolwiek sens tylko wtedy, gdyby procesowi lustracyjnemu poddane zostały również i te grona akademickie.

Racje, które przemawiają za lustracją, są bowiem znacznie poważniejsze niż tylko moralna konieczność rozliczenia komunistycznej schedy, choć w naszej sytuacji historycznej i politycznej ta kwestia wydaje się najbardziej paląca. Lustracja, a raczej mówiąc ściślej: obowiązująca w sferze publicznej i politycznej zasada jawności ukazująca prawdę o ludzkich czynach („po owocach i poznacie”) jest sprawą fundamentalną dla właściwego funkcjonowania każdego państwa. Wiadomo o tym nie od dziś: „Dla każdego jasne jest z pewnością, że chociaż wielkim osiągnięciem jest ustanowienie praw, to jednak, jeżeli dobrze urządzone państwo nieodpowiednim władzom powierzy pieczę nad dobrze ustanowionymi prawami, nie tylko żadnej korzyści nie będzie z dobrych praw, lecz staną się one przedmiotem drwin i szyderstwa i największą bodaj szkodę i hańbę ściągną jeszcze na takie państwo”. Dlatego też „życie tych, którzy będą się ubiegać o sprawowanie urzędów, ich pochodzenie i postępowanie (…) do chwili wyborów dokładnie być musi rozpatrzone i zbadane”. (Platon, Prawa)

[i] Autor jest filozofem polityki, pracuje w Instytucie Politologii UKSW oraz w Instytucie Studiów Politycznych PAN w Warszawie[/i]

[ramka][b][link=http://blog.rp.pl/goracytemat/2009/01/30/stan-umyslu-sedziowskich-elit/]Skomentuj ten artykuł[/link][/b][/ramka]

W artykule [link=http://www.rp.pl/artykul/4,245742_Trybunal_podzielony_PRL_owska_przeszloscia_.html]„Trybunał podzielony PRL-owską przeszłością”[/link] (Rzeczpospolita 9.01.2009) jego autorzy Marek Domagalski i Tomasz Pietryga wskazują na praktykę licznych zdań odrębnych od wyroku Trybunału Konstytucyjnego, twierdząc, że są one świadectwem podziału wśród sędziów wyznaczonego ich stosunkiem do PRL. Podział ten ujawnił się wyraźnie, gdy w 2006 roku w Trybunale zasiadło kilku nowo powołanych sędziów.

Pozostało 98% artykułu
Konsumenci
Pozew grupowy oszukanych na pompy ciepła. Sąd wydał zabezpieczenie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Sądy i trybunały
Dr Tomasz Zalasiński: W Trybunale Konstytucyjnym gorzej już nie będzie
Konsumenci
TSUE wydał ważny wyrok dla frankowiczów. To pokłosie sprawy Getin Banku
Nieruchomości
Właściciele starych budynków mogą mieć problem. Wygasają ważne przepisy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Prawo rodzinne
Przy rozwodzie z żoną trzeba się też rozstać z częścią krów