Model dochodzenia do zawodu sędziego przez wiele lat był ugruntowany: najpierw pięć lat studiów, później trzy lata aplikacji, a na końcu trzy lata asesury zwieńczonej nominacją sędziowską. Potwierdzają to dane Ministerstwa Sprawiedliwości. W 2009 r. aż 833 asesorów zostało sędziami, rok wcześniej – 574, a w 2007 r. – 558.
Rekordowy wzrost
Porządek ten zburzył wyrok Trybunału Konstytucyjnego, po którym od ubiegłego roku w sądach nie ma asesury. Kandydatów do zawodu sędziego trzeba szukać gdzie indziej. Jak wynika z tych samych danych resortu sprawiedliwości, najbardziej zyskali na tym referendarze sądowi i asystenci. Liczba asystentów nominowanych do zawodu sędziego zwiększyła się o prawie 7 tys. proc. (patrz ramka).
– Ustawodawca nie pozostawił nam wyboru i dziś właśnie z tych grup musimy powoływać do zawodu sędziego – mówi sędzia Barbara Godlewska-Michalak z KRS.
Eksperci nie mają wątpliwości, że rekrutowanie sędziów głównie spośród asystentów i referendarzy źle wpłynie na jakość wymiaru sprawiedliwości. Inaczej niż asesorzy, nie podejmują oni wcześniej np. decyzji koniecznych do wydania wyroku, nie prowadzą rozpraw i nie mają bezpośredniego kontaktu ze stronami postępowania. W odróżnieniu od asesorów czynności sędziowskie nie są im powierzane na określany czas na próbę (z reguły były to trzy lata), ale od razu dożywotnio.
– Faktycznie trudno nam teraz ocenić przydatność danej osoby do zawodu sędziego. Ktoś może być świetnym asystentem i referendarzem, ale nie mieć predyspozycji potrzebnych do wykonywania zawodu sędziego – wyjaśnia sędzia Barbara Godlewska-Michalak.