Nic tak nie rozpala środowiska adwokackiego, jak temat stawek za urzędówki. Powracający jak bumerang, zawsze wywołuje te same utyskiwania na skandalicznie niską wysokość ze strony zawodowych pełnomocników, które z kolei spotykają się z reakcją „jeszcze im mało” ze strony czynnika społecznego. Czego w tej dyskusji zawsze mi brakowało, to pokazania, że pomoc prawna z urzędu nie opłaca się nikomu.
Czytaj więcej
Ministerstwo Sprawiedliwości zapowiada prace nad ustawą kompleksowo regulującą kwestię stawek z u...
Będąc zupełnie szczerym, muszę przyznać, że nigdy nie podjąłem się prowadzenia sprawy z urzędu. Jako członek Izby Adwokackiej w Warszawie mam luksus decydowania o tym, czy chcę przyjmować sprawy z urzędu, czy nie chcę. Wiem, że adwokaci z innych izb w Polsce niejednokrotnie takiego luksusu nie mają i chcąc nie chcąc sprawy do prowadzenia są im przydzielane.
Sprawy „z urzędu”. Dlaczego prawnicy walczą o podwyższenie stawek? Do tego interesu trzeba dokładać
Dlaczego zdecydowałem się nie przyjmować spraw z urzędu? Bo policzyłem, jakie są koszty prowadzenia kancelarii, jaka jest wysokość proponowanego wynagrodzenia i okazało się, że do interesu trzeba dokładać.
Weźmy pod uwagę koszt pracy. Najniższa stawka za godzinę pracy wynosi obecnie 30,50 zł. To koszt, jaki trzeba zapłacić studentowi trzeciego roku prawa, bo tym na czwartym lub piątym trzeba zapłacić w Warszawie nieco więcej. Aplikantowi trzeba zapłacić jeszcze więcej, a adwokatowi więcej niż aplikantowi.