Zdaniem ekspertów można sobie na to pozwolić z dwóch powodów. Po pierwsze, rząd ma niewielki wpływ na to, czy firma będzie zwalniała czy nie. – Około 40 proc. firm w Polsce to filie międzynarodowych przedsiębiorstw. To oznacza, że jeśli firma ma zamknąć jeden ze swoich oddziałów, będzie to nie siedziba, ale filia – tłumaczy politolog prof. Kazimierz Kik. Dodaje, że oczywiście dobrze wygląda, gdy Janusz Piechociński zapowiada, że będzie interweniował w sprawie zwolnień w tyskiej fabryce Fiata, ale dla losów fabryki zupełnie bez znaczenia. – Włosi mają swoje wybory i swoje naciski polityczne. Nie będą przejmować się Polską – dodaje ekspert.
Prof. Jarosław Górniak: Wyższy wskaźnik zatrudnienia mają...
Brak silnych reakcji społeczeństwa na dokonujące się na rynku pracy zmiany to także skutek tego, że Polacy jeszcze nie do końca uświadomili sobie, kogo kryzys dotknie w największym stopniu. W Polsce cały czas uważa się, że w trudnych czasach pracę w pierwszej kolejności tracą osoby słabo wykształcone. – Ten kryzys jest jednak inny, bo uderza w osoby dobrze wykształcone – mówi Piotr Broda-Wysocki, socjolog z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych.
Z danych urzędów pracy wynika, że obecnie największe zwolnienia przeprowadzają nie fabryki, ale banki, wydawnictwa czy firmy telekomunikacyjne. A redukcja nie dotyka tych na najniższych stanowiskach, ale specjalistów i menedżerów. – Nawet jeśli już stracili pracę, to myślą, że są to przejściowe kłopoty, a nie problem wynikający z kryzysu. Są przekonani, że dzięki oszczędnościom oraz kontaktom szybko sobie z tym poradzą – tłumaczy Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Naukowiec uważa, że dopiero za kilka czy nawet kilkanaście miesięcy dotrze do tej grupy, że to wyzwanie, z którym musi się borykać całe ich pokolenie. – A wtedy bezrobocie stanie się problemem także dla rządzących, bo to ich elektorat – tłumaczy Chwedoruk.
Ale w przeciwieństwie do bezrobotnych z południa Europy, w Polsce ludzie raczej na ulicę nie wyjdą. – To pokolenie, które w obecnej fazie kryzysu traci pracę, jest bardzo bierne. Brakuje lidera, który byłby w stanie tych ludzi poderwać do walki – mówi Broda-Wysocki.