Chodzi przede wszystkim o posiadaczy tzw. wiz H1-B, upoważniających do legalnej pracy w USA przez okres nie przekraczający sześciu lat. Do tej pory ich współmałżonkowie otrzymywali także prawo do legalnego pobytu w Stanach, ale bez możliwości legalnego zatrudnienia. Teraz ma się to zmienić. Zastępca sekretarza Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego Alejandro Mayorkas uzasadnił decyzję administracji koniecznością konkurowania z innymi krajami, które walcząc o najzdolniejszych imigrantów przyznają także prawo do pracy ich życiowym partnerom. Tymczasem wielu profesjonalistów związanych jest na stałe także z wykształconymi osobami, które po przyjeździe do USA musiałyby albo być skazane na bezczynność albo poszukiwać zatrudnienia na czarno.

Stanom Zjednoczonym zależy na zatrzymywaniu u siebie najzdolniejszych przedstawicieli nauki i pracowników sektora high-tech. Utrudnia to brak reformy systemu imigracyjnego, której – z powodu głębokich podziałów politycznych – Stany Zjednoczone nie mogą się już od kilkunastu lat doczekać. W tej chwili Kongres zezwala na wydanie rocznie 85 tys. wiz H1-B, z czego 20 tys. zarezerwowanych jest dla osób z wyższymi stopniami naukowymi. Popyt na wizy jest jednak tak duży, że lista chętnych zapełnia się zaledwie w ciągu kilku dni od momentu rozpoczęcia zapisów na kolejny rok fiskalny. Za rozszerzeniem puli od lat lobbuje intensywnie sektor zaawansowanej technologii.

Sekretarz handlu USA Penny Pritzker przypomniała podczas konferencji prasowej, że 28 proc. wszystkich nowych firm w USA zakładanych jest przez imigrantów, którzy stanowią zaledwie 13 proc. ogółu populacji. Wskazała też na przykłady Andy'ego Grove szefa Intela, Sergeya Brina, założyciela Google oraz Jerry'ego Yanga, współzałożyciela Yahoo. Wszyscy pochodzą spoza USA – odpowiedni z Węgier, Rosji i Tajwanu.

Przepisy mają wejść w życie w ciągu kilku miesięcy, po obowiązkowym, 60-dniowym okresie konsultacji publicznych.

Tomasz Deptuła z Nowego Jorku