Załóżmy, że Rosja atakuje Litwę, Łotwę albo Estonię. Ile czasu zajmie Kremlowi zajęcie któregoś z tych państw?
Myślę, że to nie będzie łatwe, biorąc pod uwagę, jak bardzo kraje bałtyckie i Polska wzmocniły swoje zdolności obronne. Mam na myśli siły terytorialne, zwiększenie współpracy oraz obecność grup bojowych NATO. Oczywiście, te państwa nie wytrzymają w nieskończoność bez wsparcia. Głównym celem Moskwy jest jednak pokazanie, że sojusz nie chce albo nie jest w stanie zdecydowanie odpowiedzieć i bronić swoich członków. Rosjanie nie muszą okupować wszystkich krajów bałtyckich. Wystarczy im zająć fragment jednego z nich i obserwować naszą odpowiedź.
Jeśli chodzi o wsparcie - czy w przypadku rosyjskiej agresji NATO jest przygotowane na taką operację logistyczną?
Kluczowe w tym przypadku jest to, żebyśmy byli w stanie zareagować jak najszybciej i przeprowadzić tę operację jeszcze w czasach pokoju, zanim zacznie się kryzys. Nie chcemy wyzwalać państw bałtyckich. Chcemy pokazać Kremlowi, że jesteśmy w stanie dotrzeć do nich, zanim Rosjanie rozpoczną atak. Tak, by nie pomyśleli, że ujdzie im to na sucho. Dlatego tak ważna jest dla nas kwestia mobilności. Trzeba zagwarantować odpowiednią przepustowość środków transportu, a obecnie takiej przepustowości nie mają np. połączenia kolejowe z Niemiec czy Polski do państw bałtyckich. Nie zapominajmy o drogach, mostach, portach czy lotniskach. Te obiekty muszą być chronione przed cyberatakami. Gdańsk może zostać sparaliżowany przez cyberatak łatwiej niż przez pociski Iskander.
Przetransportowanie 40 tys. żołnierzy i sprzętu wojskowego, nie mówiąc już o większych siłach, będzie ogromnym przedsięwzięciem logistycznym. Poziom dróg czy linii kolejowych w Niemczech, Polsce czy na Litwie znacznie się od siebie różni. Jak sojusz chce sobie poradzić z tym problemem?