Polska mogłaby prowadzić spójną politykę zagraniczną, gdyby ośrodek prezydencki i MSZ potrafiły się oderwać od bieżącego politycznego kontekstu. To truizm. Rzecz w tym, że w sferze ocen i analiz oba ośrodki różnią się mniej, niż to się na ogół wydaje. Jednakże Lech Kaczyński i Radosław Sikorski okopali się na swoich pozycjach, gdy chodzi o metody realizacji polityki międzynarodowej. Niepotrzebnie i głupio, bo oba podejścia są komplementarne i mogłyby się świetnie uzupełniać.
Różne epizody, zwłaszcza z ostatnich tygodni, pokazują, że ani Kaczyński, ani Sikorski tak naprawdę dogmatykami nie są. Owszem, są przywiązani do odmiennych sposobów uprawiania polityki zagranicznej, ale prezentują je jako jedyne dopuszczalne tylko na użytek krajowej publiczności. Niestety, tym samym ograniczają własne pole manewru.
Sikorski woli dyplomację cichą i niebudzącą zbytnich kontrowersji, ale za to skuteczną. Rozumie jednak doskonale, że czasem trzeba uderzyć pięścią w stół. Oficjalnie natomiast przedstawia pogląd, iż głośne wyrażanie niepopularnych zwłaszcza w Unii Europejskiej opinii niczemu nie służy, za to utrudnia osiągnięcie porozumienia w krytycznym momencie.
Lech Kaczyński z kolei sądzi, że pozycję państwa należy budować także na otwartym zaznaczaniu swojego zdania, nawet jeżeli jest ono źle widziane. Nie znaczy to, że nie potrafi negocjować, ustępować i osiągać kompromisu. Oficjalnie jednak podkreśla, że zbytnia układność i milczenie w kluczowych momentach – co przypisuje Sikorskiemu – stawiają nas z góry na słabszej pozycji, a nasze zdanie nie będzie uwzględnione.
Polityka zagraniczna jest dziedziną w ogromnej mierze prakseologiczną: liczy się skuteczność, choć oczywiście u podstaw takiego, a nie innego postępowania tkwią zasadnicze cele i wartości. Błędem jest dogmatyczne traktowanie takiego albo innego narzędzia uprawiania tejże polityki i uznawanie go nie tyle za środek, ile za cel sam w sobie. Polityka zagraniczna ma w swoim arsenale olbrzymią liczbę środków – od delikatnych, zakulisowych podchodów aż po wojnę będącą – zgodnie z tradycyjnym podejściem – środkiem ostatecznym. Żaden z tych środków nie jest słuszny sam z siebie, a jedynie o tyle, o ile przynosi pożądany rezultat.