Szkodliwy dogmatyzm na pokaz

W Polsce mamy całkowicie fałszywy spór na temat polityki zagranicznej: czy lepiej zawsze potrząsać szabelką, czy zawsze się przepraszająco uśmiechać – pisze publicysta

Aktualizacja: 01.10.2008 08:44 Publikacja: 01.10.2008 01:41

Polska mogłaby prowadzić spójną politykę zagraniczną, gdyby ośrodek prezydencki i MSZ potrafiły się oderwać od bieżącego politycznego kontekstu. To truizm. Rzecz w tym, że w sferze ocen i analiz oba ośrodki różnią się mniej, niż to się na ogół wydaje. Jednakże Lech Kaczyński i Radosław Sikorski okopali się na swoich pozycjach, gdy chodzi o metody realizacji polityki międzynarodowej. Niepotrzebnie i głupio, bo oba podejścia są komplementarne i mogłyby się świetnie uzupełniać.

Różne epizody, zwłaszcza z ostatnich tygodni, pokazują, że ani Kaczyński, ani Sikorski tak naprawdę dogmatykami nie są. Owszem, są przywiązani do odmiennych sposobów uprawiania polityki zagranicznej, ale prezentują je jako jedyne dopuszczalne tylko na użytek krajowej publiczności. Niestety, tym samym ograniczają własne pole manewru.

Sikorski woli dyplomację cichą i niebudzącą zbytnich kontrowersji, ale za to skuteczną. Rozumie jednak doskonale, że czasem trzeba uderzyć pięścią w stół. Oficjalnie natomiast przedstawia pogląd, iż głośne wyrażanie niepopularnych zwłaszcza w Unii Europejskiej opinii niczemu nie służy, za to utrudnia osiągnięcie porozumienia w krytycznym momencie.

Lech Kaczyński z kolei sądzi, że pozycję państwa należy budować także na otwartym zaznaczaniu swojego zdania, nawet jeżeli jest ono źle widziane. Nie znaczy to, że nie potrafi negocjować, ustępować i osiągać kompromisu. Oficjalnie jednak podkreśla, że zbytnia układność i milczenie w kluczowych momentach – co przypisuje Sikorskiemu – stawiają nas z góry na słabszej pozycji, a nasze zdanie nie będzie uwzględnione.

Polityka zagraniczna jest dziedziną w ogromnej mierze prakseologiczną: liczy się skuteczność, choć oczywiście u podstaw takiego, a nie innego postępowania tkwią zasadnicze cele i wartości. Błędem jest dogmatyczne traktowanie takiego albo innego narzędzia uprawiania tejże polityki i uznawanie go nie tyle za środek, ile za cel sam w sobie. Polityka zagraniczna ma w swoim arsenale olbrzymią liczbę środków – od delikatnych, zakulisowych podchodów aż po wojnę będącą – zgodnie z tradycyjnym podejściem – środkiem ostatecznym. Żaden z tych środków nie jest słuszny sam z siebie, a jedynie o tyle, o ile przynosi pożądany rezultat.

Czasem dobrze jest ustąpić w drobnej kwestii, żeby zyskać w ważniejszej; czasem trzeba umieć rozegrać problem czyimiś rękami; czasem trzeba się wykazać zdolnością do budowy koalicji; czasem wreszcie dobrze jest posłużyć się językiem na granicy dyplomacji. Innymi słowy – naszym celem nie może być samo w sobie ani utrzymanie dobrej opinii o Polsce, ani mocne zaznaczanie swojego zdania, bo i jedno, i drugie ma sens tylko o ile służy realizacji takiego czy innego zamiaru.

Obie strony wewnętrznego polskiego sporu o kształt polityki zagranicznej – minister Sikorski i prezydent – przekonują nas, że preferowany przez każdą z nich sposób uprawiania polityki zagranicznej jest słuszny z definicji. Taka sytuacja nie powstała jednak dlatego, że Radosław Sikorski i Lech Kaczyński przeprowadzili głębokie studia nad prakseologią polityki zagranicznej, przekopując się przez literaturę od Makiawela poprzez Kissingera i Brzezińskiego po Kagana, wspierani tęgimi umysłami swoich doradców, a jedynie dlatego, że na użytek wewnętrznego konfliktu politycznego pragną za wszelką cenę odróżniać się i postponować oponenta.

Jak każdy dogmatyzm, tak i ten jest szkodliwy, mimo że jest to dogmatyzm głównie na pokaz. Tak się jednak składa, że akurat teraz strategiczna mapa świata wydaje się zasadniczo zmieniać. Prawdopodobnie jesteśmy świadkami odejścia od amerykańskiej jednobiegunowości z lat 90., a spoistość Unii Europejskiej w obliczu kryzysu gruzińskiego okazuje się jedynie fasadą.

Ta sytuacja wymaga zdefiniowania na nowo polskiej polityki zagranicznej, odejścia od funkcjonujących w niej od dawna, a nic już nieznaczących klisz w rodzaju magicznego zaklęcia, że „silna Unia będzie lekiem na całe zło”. Potrzebny jest nowy, pozbawiony iluzji realizm, korzystający z całej gamy środków, jakimi polityka zagraniczna może się posługiwać.

Pozycja Radosława Sikorskiego w rządzie i partii jest słaba. Jest on więc zmuszony wciąż udowadniać premierowi swoją lojalność. I dlatego atakuje prezydenta

Niestety, skutkiem wojny między MSZ a Pałacem Prezydenckim są próby propagandowego deprecjonowania w oczach publiczności metod drugiej strony. Wskutek tego zamiast rzeczowej dyskusji o nowym kształcie świata i o tym, jak najlepiej realizować polską rację stanu, mamy całkowicie fałszywy spór o to, czy lepiej zawsze potrząsać szabelką, czy zawsze się przepraszająco uśmiechać.

Spór ten jest fałszywy nie tylko z merytorycznego punktu widzenia, ale także dlatego, że tak naprawdę na poziomie analizy i oceny sytuacji między ośrodkiem prezydenckim a MSZ nie ma tak potężnych różnic, jak mogłaby sugerować retoryka. Minister Sikorski nie ma złudzeń co do strategicznych skłonności Niemiec i Francji do Wschodu, prezydent zaś nie łudzi się, że od samych odważnych wypowiedzi coś się zmieni. Niestety, pole manewru obu stron jest ograniczone uwarunkowaniami polityki wewnętrznej, a także – co nie bez znaczenia – osobistymi uprzedzeniami obu polityków.

Układ jest wyjątkowo pechowy, ponieważ pozycja ministra Sikorskiego w rządzie i partii jest niezwykle słaba. To sprawia, że jest on zmuszony na każdym niemal kroku udowadniać premierowi swoją lojalność, a najprostszym na to sposobem jest atakowanie prezydenta.

Zarazem jednak obycie, wiedza i orientacja Sikorskiego w sprawach międzynarodowych skłaniają go do podejmowania dyskretnych prób wyrwania się spod kurateli Sławomira Nowaka, która jest dla ministra nie tylko frustrująca, ale i upokarzająca. Na tym wąskim obszarze – osobistych ambicji Sikorskiego i jego realistycznej oceny sytuacji oraz ocen i wizji Lecha Kaczyńskiego – mogłoby dojść do dobrej dla Polski współpracy. To jednak wymagałoby od obu stron wyjścia poza logikę partyjnego i osobistego konfliktu. Czy to możliwe?

Trudno uwierzyć.

Autor jest publicystą dziennika „Fakt”

Polska mogłaby prowadzić spójną politykę zagraniczną, gdyby ośrodek prezydencki i MSZ potrafiły się oderwać od bieżącego politycznego kontekstu. To truizm. Rzecz w tym, że w sferze ocen i analiz oba ośrodki różnią się mniej, niż to się na ogół wydaje. Jednakże Lech Kaczyński i Radosław Sikorski okopali się na swoich pozycjach, gdy chodzi o metody realizacji polityki międzynarodowej. Niepotrzebnie i głupio, bo oba podejścia są komplementarne i mogłyby się świetnie uzupełniać.

Pozostało 91% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości