Partia Grzegorza Napieralskiego precyzyjnie określiła sobie cel: osiągnąć taki wynik w najbliższych wyborach parlamentarnych, aby nie dało się stworzyć żadnego rządu koalicyjnego z pominięciem SLD. Ciśnienie w Sojuszu jest wielkie nie tylko dlatego, że działacze są wygłodzeni pięcioletnią opozycyjną mizerią. Przede wszystkim dlatego, że jesienią 2011 r. wyłoni się układ polityczny rządzący Polską aż do 2015 roku. Dopiero wtedy odbędą się wszystkie wybory (oprócz samorządowych).
"Spłaszczenie wyników" – tak brzmi określenie kluczowe w strategii Sojuszu. Chodzi o to, aby wyniki wyborcze między partiami były mniej zróżnicowane niż teraz. 33 proc. dla PO, 25 dla PiS, 20 dla SLD, tylko 5 dla PSL i ewentualnie 5 dla PJN – tak wygląda najlepszy z osiągalnych dla Sojuszu wynik. W jego efekcie PO miałaby dużo mniejszy klub. A na dodatek nie byłaby w stanie stworzyć stabilnej koalicji tylko z PSL.
Oczywiście SLD będzie podgryzało PO. To z jednej strony rutynowe działanie partii opozycyjnej, z drugiej – chęć odzyskania części wyborców. Wystarczy bowiem spojrzeć na mapę poparcia dla partii politycznych: PO dominuje w województwach zachodnich, tam, gdzie jeszcze dziesięć lat temu wygrywał Sojusz.
Liderzy SLD mają duże nadzieje. Według ich kalkulacji przestaje być skuteczne straszenie PiS-em. Coraz mniej wyborców wierzy w to, że partia Jarosława Kaczyńskiego ma szanse na powrót do władzy. Zatem partia Donalda Tuska przestaje być postrzegana jako jedyny przed tym ratunek.
"Spłaszczaniu wyniku" towarzyszy drugi element – eliminacja PSL. Kierownictwo SLD nie zakłada, że da się całkiem wyrzucić ludowców z parlamentu. Ale wierzy, że można doprowadzić do tego, iż PSL ledwo przekroczy 5-procentowy próg wyborczy.