Subotnik Ziemkiewicza: Ja sobie wyobrażam

Kolejna perła w kolekcji sądowych kuriozów III RP. Na wniosek spółki PKP sąd zakazał upubliczniania informacji o nadużyciach na kwotę 7 milionów złotych, jakie wykrył na kolei NIK.

Publikacja: 22.10.2011 12:57

Subotnik Ziemkiewicza

Bardzo w duchu mojej ulubionej powieści SF sprzed lat: jeśli rząd jest lekkomyślny, zdziera skórę podatkami i trwoni pieniądze, lepiej, żeby obywatele o tym nie wiedzieli, niż mieli by się denerwować.

Mimo wszystko, obawiam się, zdenerwowanie nadejdzie nieuchronnie. Prosty człowiek może nie wiedzieć, co to takiego agencja Moody's i co to znaczy, że grozi obniżeniem Polsce „rejtingu". Taką wiadomość można zawsze przykryć wrzutkami o wewnętrznym konflikcie w PiS, a telewizyjni „znawcy od nawozów i od świata" zawsze jakoś wytłumaczą, że te „rejtingi" to spisek światowej finansjery, o niczym nie świadczą i w ogóle powinno się ich zakazać.

Ale nie bardzo sobie wyobrażam taką wrzutkę, która sprawi, żeby obywatel nie zauważył, iż w Warszawie zatankowanie do pełna dwa dni po wyborach kosztowało o 30 złotych więcej niż dwa dni przed wyborami. Taka ciekawostka. Przypomniał mi się wywiad, jakiego parę tygodni temu udzielił Andrzej Urbański tygodnikowi „Uważam Rze". Mówił tam, że kiedy Jarosław Kaczyński był premierem, to potrafił w momencie rynkowych zawirowań wpłynąć na szefów koncernów paliwowych, żeby obniżyli ceny, a Tusk tego nie potrafi. Jak widać, panie Andrzeju, myli się pan ? potrafi. Tylko ma inaczej ustawione priorytety.

To jedna z drobnych spraw z cyklu „iluminacja stadionu narodowego". O tym już któryś z kolegów pisał ? do wyborów noc w noc stadion narodowy oświetlony był pięknie, nazajutrz po wyborach światła zgasły. Zgasły, jak, nie przymierzając, entuzjazm dla wspólnej waluty, którą premier Tusk obiecywał nam na przyszły rok. Obecnie prezes NBP Marek Belka stwierdza, że „nie ma się do czego spieszyć", najpierw się trzeba do przyjęcia euro odpowiednio przygotować, zrestrukturyzować polską gospodarkę i dostosować ją do europejskiej konkurencji... Brawo, panie prezesie. Właśnie powtórzył Pan to, co „oszołomy" mówią od kilku lat, i nie było jak dotąd takich pomyj, których by na nich za to nie wylano. Co prawda, posmoleński prezes NBP zauważa to dopiero w momencie, kiedy jest po herbacie ? premier Tusk już nas wszak z właściwą sobie gorliwością wprowadza do strefy „euro plus", która, z grubsza, oznacza zgodę na poniesienie wszystkich kosztów wynikających ze wspólnej waluty przy jednoczesnym odłożeniu wszelkich oczekiwanych z tego tytułu korzyści na bliżej nieokreślone „kiedyś, jak się da".

Tak to już jest z tą mądrością etapu w III RP. Każde pisowskie oszołomstwo stanie się kiedyś obowiązującym dogmatem, ale dopiero wtedy, gdy zgnoi się tych, którzy je głosili wtedy gdy miało sens, i gdy poniewczasie podchwycą je elity. Kolega pytany ostatnio publicznie o swe oszołomstwo przypomniał, że pierwsze takie obelgi pod swoim adresem usłyszał, gdy bronił przed salonem czterech reform Buzka, i starał się pokazać, że jednak mają one sens, a Buzek nie jest może aż takim przygłupem, jakiego robili z niego wtedy jego obecni wyznawcy. Dziś Buzek jest salonowo-platformerską ikoną, ci, którzy rechotali z wica „cztery reformy i pogrzeb" każą nam być dumni, że mu „Europa się kłania", a kolega jak wtedy został oszołomem, tak nim jest nadal. Ja zresztą też. W natłoku podobnych przykładów o tym konkretnie dawno już zdążyłem zapomnieć.

Po wyborach zgasły światła na otwartym na użytek mediów stadionie narodowym (którego termin oddania do użytku tymczasem znowu, po cichutku, opóźniono o kolejne trzy miesiące), za to niektórym wspierającym w wyborach Tuska autorytetom nagle znowu włączyły się mózgi. O Aleksandrze Smolarze wspominałem tydzień temu. Podobnej iluminacji doznał Dariusz Rosati, który „ostrzegł, że wysokie zadłużenie państwa prowadzi zwykle do niskiego wzrostu gospodarczego" i „zwrócił uwagę, że wysokiemu długowi publicznemu względem PKB towarzyszą zwykle wysokie stopy procentowe". To na konferencji, na której zebrani ekonomiści „ostrzegali przed negatywnymi konsekwencjami wysokiego długu". Czcigodni profesorowie zauważyli, że z takim długiem nie idzie się rozwijać, bo środki publiczne trzeba zamiast na inwestycje przeznaczać na jego obsługę.

Z niektórymi z ekonomistów miałem okazję porozmawiać osobiście. Co ciekawe, wszyscy, pytani o perspektywę niezbędnych dla gospodarki reform, użyli charakterystycznej frazy: „nie wyobrażam sobie, żeby Tusk nie podjął niezwłocznych działań". A jeśli jednak, panie profesorze, nie podejmie? Jeśli nadal będzie mamił frajerów „wrzutkami" i wojenkami z dopalaczami czy „stadionowymi bandytami", jeśli będzie zamiast rządzenia uprawiać pijar, szczując Palikota na Kaczyńskiego i udając, że „ja tu walczę z kryzysem, a radykałowie z obu stron się gryzą między sobą"... Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji ? odpowiada twardo pan profesor.

Widać moja wyobraźnia jest pojemniejsza od profesorskiej, bo ja sobie nie tylko wyobrażam, ja to widzę. Michał Boni w przypływie szczerości jeszcze przed wyborami powiedział, że nawet gdybyśmy dostali te „300 miliardów" (o których przecież dziecko wie, że były zwykła wyborczą bujdą) to nie będziemy w stanie ich wziąć, bo nie mamy już na wkład własny. Bo trzeba by drastycznie ograniczyć konsumpcję, ciąć zatrudnienie w administracji i w tzw. sferze publicznej ? czyli w najtwardszym elektoracie PO, jako że dalej pożyczać już się nie za bardzo przy tych kosztach obsługi odsetek da. Nawiasem mówiąc, że wiodące media, skupione na „zrywaniu maski" Kaczyńskiemu tej wypowiedzi zupełnie nie zauważyły, to zrozumiałe, ale nie podjęła sprawy również skupiona na pudrowaniu wizerunku prezesa opozycja. A przecież Michał Boni powiedział jasno, że Polska pozostanie „w budowie" do tak zwanej „świętej Nigdy".

Rzecz jest prosta, że tak po chłopsku powiem, jak w mordę dał. Przez ostatnie cztery lata w Polskę wsiąkło... Policzmy ? po pierwsze, około 300 miliardów unijnych dotacji. Po drugie ? około 350 miliardów zaciągniętego w tym czasie długu publicznego. Po trzecie ? około 400 miliardów (tu najtrudniej policzyć, może trochę więcej) indywidualnie zaciągniętych pożyczek w bankach, głownie kredytów konsumpcyjnych. Tą czy inną drogą te wszystkie pieniądze dotarły do budżetów gospodarstw domowych, zapewniając Polakom poczucie bezprecedensowego bezpieczeństwa materialnego, a rządowi reelekcję. Ale co z nich trwałego wynikło dla gospodarki? Z inwestycji infrastrukturalnych prawie nic nie zostało ukończone i nie wiadomo, kiedy zostanie, a jeśli zostanie, czy zacznie generować jakieś zyski (64 nowe stadiony na pewno stanu gospodarki nie poprawią, co do reszty ? się zobaczy). Wzrost gospodarczy oscylował między 2 a 4 procent; biorąc pod uwagę, że połowa tego to po prostu wspomniane wyżej pieniądze z dotacji i pożyczek, staliśmy w miejscu. A bezrobocie wciąż utrzymywało się powyżej 10 procent. Z czego co czwarty bezrobotny ma poniżej 25 lat.

A przecież co najmniej milion ? niektórzy liczą, że półtora miliona ? aktywnych zawodowo Polaków opuściło w tym czasie kraj. Nie dość, że odciążyło w ten sposób rynek pracy, to jeszcze zasiliło budżety rodzin kolejnymi zewnętrznymi pieniędzmi. Licząc tylko te przesyłane przez banki, było to 20 miliardów złotych rocznie, a ogólnie, wedle szacunków co najmniej dwa razy tyle.

Kto śmie mówić, że rząd Tuska miał jakiegoś pecha, jakieś niesprzyjające okoliczności? Kłamstwo wierutne! Tusk miał więcej szczęścia niż wszyscy przed nim razem wzięci, ostatecznie wszak ? jak pisałem gdzie indziej ? nawet katastrofa smoleńska i rzucony przez nią na społeczeństwo lęk przed „ruskim" wyszedł jego władzy na korzyść. Nie można powiedzieć, że zupełnie tej koniunktury nie wykorzystał. Praktycznie domknął system władzy, wyzwolił ją spod społecznej kontroli, czyniąc państwo swym osobistym folwarkiem, pełnym tajemnic i pilnujących ich służb, a wreszcie wyrugował realną opozycję zarówno z polityki, jak i z masowych mediów, tworząc jej pajacowatą atrapę. Ale jeśli chodzi o sprawy poważne – to proszę liczyć, jak kto chce, przy tak ogromnym zastrzyku gotówki, przy czterech latach „łatwego pieniądza", mieć realny wzrost PKB rzędu 1-2 proc. i bezrobocie ponad 10 procent to dno. To znaczy, że ten facet zmarnował, bezpowrotnie roztrwonił na kupowanie sobie „zadowolenia tu i teraz" niepowtarzalne szanse zmodernizowania Polski. Cztery lata temu, mając te szanse w perspektywie, mówiliśmy o „dogonieniu Zachodu". Dziś radzimy już tylko, co można zrobić, by uratować się przed cywilizacyjną katastrofą. Jak na razie, premier nie robi w tym kierunku nic i zapowiada, że nie będzie robił dalej, bo najważniejsze jest tu i teraz.

A co będzie, jeśli Tusk będzie tak rządził nadal, przez następne trzy lata, kiedy koszty kredytów gwałtownie rosną, maleje popyt na nasz eksport, strumień inwestycji z Unii wysycha, a 2 miliony Polaków ? z tendencją wzrostową ? nie jest już w stanie zwracać swojego zadłużenia?

Oczywiście, wszyscy wiemy, że „nie wyobrażam sobie" to ze strony ekonomistów eufemizm. I znaczy raczej: nie chcę o tym nawet myśleć, a co dopiero mówić na głos. Może jeszcze premier się obudzi, może zrozumie, że kolejne lata gry na zwłokę, klajstrowania, picowania i odwlekania nieuniknionego sprawią, że z kraju postkolonialnego staniemy się znowu, wprost i bez niedomówień, krajem, kolonialnym, na dodatek zrujnowanym.

Obawiam się, że on to doskonale wie. Tylko po prostu ma inne priorytety.

Subotnik Ziemkiewicza

Bardzo w duchu mojej ulubionej powieści SF sprzed lat: jeśli rząd jest lekkomyślny, zdziera skórę podatkami i trwoni pieniądze, lepiej, żeby obywatele o tym nie wiedzieli, niż mieli by się denerwować.

Pozostało 98% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości