Mimo zapewnień – „Konieczność reform jest niepodważalna" – odpowiedzialność za nie rząd chciał przerzucić na społeczeństwo, które miało się wypowiedzieć w referendum. Pomysł urządzenia referendum przedstawił Patriotyczny Ruch Odrodzenia Narodowego (powołany przez PZPR na początku stanu wojennego). Sejm przyjął dwa pytania referendalne:
Na konferencji rzecznika rządu Jerzego Urbana (przedruk w „Rzeczpospolitej" z 28 października) Renata Marsch z niemieckiej agencji DPA zapytała: „Powiedział pan, że projekty ustaw i harmonogram reformy czekają na wynik referendum. Co teraz będzie, jeśli większość głosujących powie „nie" na pierwsze pytanie referendum. Czy wtedy wszystkie te projekty pójdą do kosza a reformy po prostu nie będzie? I drugie pytanie – co zrobi rząd, jeżeli mniej niż 51 proc. uprawnionych do głosowania będzie głosowało".
Jerzy Urban: „ Rząd zastosuje się do woli wyrażonej w referendum. Trudno mi powiedzieć, czy wszystkie projekty pójdą do kosza. Uznamy, że wariant radykalny nie został zaaprobowany i przedstawimy wariant wynikający z woli wyrażonej przez większość. Nie znaczy to, że reformy nie będzie. Nie znaczy to bowiem, że popełnimy zbiorowe samobójstwo./.../ Jeżeli opowie się mniej niż 50 proc., to wówczas głosowanie nie będzie miało mocy stanowiącej. Czyli decyzje będą należały z powrotem do Sejmu". A to było pewne jak amen w pacierzu, że Sejm przegłosuje tak, jak będzie chciała partia i rząd.
Red. Krzysztof Bobiński z „The Financial Times": „Panie ministrze, ja mam ogromne kłopoty z wiarą w drugi etap reformy. Prawdę mówiąc już parę lat temu słyszeliśmy prawie że te same słowa o pierwszym etapie i teraz używa pan prawie że tych samych słów o drugim etapie. /.../
Jerzy Urban: /.../ Przecież drugi etap reformy nie oznacza cofania się do jakiejś pradawnej gospodarki rozdrobnionej. /.../"