Każdy, kto miał styczność - czy to z obowiązku, czy z naiwnej ciekawości, czy dla dziwnie pojętej zabawy (graniczącej z masochizmem) - z polskimi aktami prawnymi, a szczególnie z rządowymi lub ministerialnymi rozporządzeniami, wie jak wielki talent mają urzędnicy do tłumaczenia prostych i zrozumiałych koncepcji na prawniczy, niemożliwy do zrozumienia bełkot. Chowają się przy nich pisarze moderniści, postmoderniści czy dadaiści, maleją Beckett, Joyce czy Faulkner. Na wyżyny urzędniczej poezji (trudno pojąć, dlaczego taki gatunek literacki jeszcze nie został wyodrębniony) tym razem wznieśli się pracownicy Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Okazją do pokazania literackiego kunsztu był przyjęty przez rząd projekt ustawy o państwowych dopłatach dla ponoszących straty przedsiębiorców (w zamian za niezwalnianie pracowników). Zasady, na jakich dopłaty te mają funkcjonować, "tłumaczy" niniejszy komunikat (na jego poetykę pierwszy zwrócił uwagę bloger ekonomiczny Rafał Hirsch):
Niestety, można się obawiać, że przedsiębiorcy i wiele innych osób nie doceni literackiego geniuszu urzędników, którzy wypełniając wnioski o dopłaty nie zrozumieją gotyckich i kreatywnie rozwiniętych szczegółów ustawy. Cóż, jak wiadomo, każdy niemal geniusz jest niezrozumiany przez współczesnych. Na szczęście mamy przyjazne państwo. Jeśli nie dla przedsiębiorców, to przynajmniej dla literatów (ale tylko tych ministerialnych)