Mianowany niedawno nowy dowódca dowództwa amerykańskiego wojska na Pacyfiku (USPACOM) admirał Harry Harris, przyznał, że jednym z głównych zadań, jakie przynosi mu aktualna rzeczywistość, jest rozwiązanie terytorialnych sporów na morzu Południowochińskim. Sporne wyspy, do których prawa roszczą sobie Chiny, wymienia jednym tchem z zagrożeniem postrzeganym w Korei Północnej. Sztuczne wyspy, których budowę zleca od ponad roku Pekin, można zatem śmiało stawiać w jednym szeregu z nuklearnym arsenałem pozostającym do dyspozycji Pjongjangu.
Jak zastopować Pekin?
Budowa sztucznych wysp wśród atoli i raf koralowych na morzu Południowochińskim nie powinna teoretycznie budzić najmniejszych zastrzeżeń. Okolica jest przepiękna, przyroda unikalna, zatem im więcej kolejnych wysepek byłoby do dyspozycji, tym lepiej dla każdego. Skorzystać mogliby turyści, marynarze i wszystkie państwa w okolicy. Niestety jednak sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Sztuczne wyspy usypywane przez Chiny w dzień i w nocy przez ponad dwanaście ostatnich miesięcy to przedsięwzięcie, jakiego wcześniej nie widział świat. Nie ma w nim ani cienia finezji holenderskich polderów albo arabskich wysp o kształcie mapy świata albo palm. Nowe twory mają pełnić tylko jedno zadanie – być nowymi bazami wojskowymi dla Chin.
Celem jest poszerzenie zasięgu operowania chińskich jednostek. Geografia wymusza zagarnianie kolejnego terenu, gdy na mapie widać, że choć Chiny posiadają spory dostęp do morza, od szerokich wód ograniczone już są dwoma szerokimi pierścieniami tysięcy wysp i kilku państw. Jednym z takich terenów, które z pozoru pozostawiają wiele swobody, a w praktyce dla państwa z globalnymi ambicjami jak Chiny są długo wyczekiwanym klejnotem w koronie wpływów, jest właśnie morze Południowochińskie. By wydostać się z niego na okoliczne oceany, należy najpierw przebić się przez tereny należące do Wietnamu, Filipin, Malezji czy Indonezji. Żadne z tych państw nie przeszkadzałoby w przemierzaniu międzynarodowych wód, ale Chiny wolałyby być jedynym właścicielem morza, które dawałoby ogromną swobodę dla marynarki i lotnictwa. Pekin od pewnego czasu stosuje prostą taktykę. Polega ona na niereagowaniu na jakiekolwiek protesty wspominanych krajów i nierespektowanie międzynarodowego prawa. Budowane są za to sztuczne wyspy, na których coraz bardziej rysują się wojskowe instalacje.
Co mówią Stany Zjednoczone?
Po roku sytuacji dyplomatycznego zawieszenia, Stany Zjednoczone przejmują inicjatywę, by chińskie zapędy choć odrobinę przytemperować. Trudno o państwo, z którego zdaniem Chiny mogłyby się liczyć, jednak wciąż to, co zrobi USA w Pekinie obserwowane jest z uwagą. Amerykańscy politycy i dowódcy zaczęli w ostatnim czasie coraz ostrzej krytykować działania komunistycznej partii. W odpowiedzi słychać jedynie powtarzane zapewnienia o tym, że Chiny mogą robić na swoim terenie, co zechcą, a w końcu sporne morze pozostaje w większości chińskie. Nie zmienia to faktu, że ostatni rok przyniósł aż 8 kilometrów kwadratowych nowych wysp i kilka lokalizacji na nowe bazy dla wojska.
Chiny trzymają się swojego kursu, jednak sprzeciw USA daje im do myślenia. Politykę z Pekinem prowadzić jest niezmiernie trudno, ponieważ w gruncie rzeczy to gracz, który nie dość, że nie ujawnia wprost swoich możliwości, to dodatkowo nie zapomina krzywd oraz myśli w horyzoncie dekad. Powstrzymać go można jedynie demonstracją własnej siły, stąd o ruchach amerykańskich jednostek zwiększających aktywność na morzu Południowochińskim w ostatnim czasie, mówi się jak o prężeniu muskułów. Analitycy przyznają, że Chiny dążą do nieuchronnej konfrontacji z USA, dlatego ważne jest, by korzystać z doświadczeń państw, które obok Państwa Środka zmuszone zostały żyć od setek lat.