Choć Rafał Trzaskowski zajął pierwsze miejsce w pierwszej turze wyborów prezydenckich, to nie jest faworytem drugiej. Uświadomienie sobie tej prostej prawdy jest pierwszym warunkiem jego skutecznej walki o Belweder.
Drugim – poważna zmiana grupy dokonującej ostatecznego wyboru. Jeśli 1 czerwca decydowaliby dokładnie ci sami wyborcy, którzy zagłosowali w ostatnią niedzielę, wiceszef PO byłby bez szans, bowiem wśród nich zdecydowanie przeważali przeciwnicy obecnego rządu. Jeśli bowiem zsumujemy poparcie dla Sławomira Mentzena, Grzegorza Brauna, Krzysztofa Stanowskiego i Marka Jakubiaka, to okaże się ono ponaddwukrotnie wyższe niż łączne poparcie dla Szymona Hołowni, Magdaleny Biejat i Joanny Senyszyn. I choć tego typu proste dodawanie nie jest do końca poprawne, to wynika z niego prosty wniosek – miażdżąca większość tych wyborców, którzy oddali głos 18 maja, a których kandydaci odpadli, w drugiej turze poparłaby Karola Nawrockiego.
Nieco inaczej ma się rzecz z elektoratem Adriana Zandberga, bowiem o ile on sam pozostaje w opozycji do rządu i pewnie nie zagłosuje w drugiej turze, to jednak większość jego wyborców (choć pewnie nie działaczy) ostatecznie poprze Trzaskowskiego.
Jak zachęcić wyborców obozu rządzącego, jak zniechęcić wyborców Mentzena i Brauna?
Z powyższych konstatacji wynika trzeci warunek ewentualnego zwycięstwa Trzaskowskiego – musi on zadbać o to, by demos, który pojawi się przy urnach wyborczych 1 czerwca, różnił się znacząco od tego, który zameldował się tam w ostatnią niedzielę.
Czytaj więcej
Młodzi wyborcy chcieli pokazać rządowi czerwoną kartkę. Wysoka frekwencja to efekt ich złości. Zy...