Na pewno można powiedzieć, że zwycięzcą jest prezydent Recep Erdogan. Dzięki szybkiemu pokonaniu puczystów jeszcze się umocni. Nie tylko na własnym ankarskim podwórku, gdzie i tak miał pozycję niemal sułtańską. Stanie się jeszcze silniejszy na scenie międzynarodowej. Od wszystkich możnych usłyszał, że ulżyło im, iż demokratycznie wybrane władze Turcji się utrzymały. Ściślej rzecz biorąc w deklaracjach amerykańskich i europejskich jest mowa o demokratycznie wybranym rządzie. Erdogan już nie stoi na jego czele, lecz jako prezydent z szerokimi uprawnieniami i twórca potęgi rządzącej partii AKP wszystkie komplementy może brać do siebie. Wcześniej wiedział, że jest Amerykanom i Europejczykom niezbędny do rozwiązania dwóch wielkich problemów – wielkiej fali imigrantów i terroryzmu tzw. Państwa Islamskiego. Teraz jeszcze usłyszał o demokracji, którą w Turcji zarządza, co jest miłą odmianą po serii zarzutów o autorytaryzmie, brutalnej rozprawie z Kurdami i dławieniu wolności mediów. Choć trzeba przyznać, że te zarzuty formułowali raczej dziennikarze, obrońcy praw człowieka czy mniej znaczący politycy. Symbolem postawy politycznych vipów jest wizyta w Ankarze kanclerz Angeli Merkel w kluczowej fazie kampanii przed powtórzonymi pod koniec zeszłego roku wyborami parlamentarnymi, co trudno nazwać inaczej niż wsparciem Erdogana i jego partii.
Wzmocniona pozycja Erdogana nie oznacza jednak wzmocnienia Turcji. A problemy, w których zwalczaniu ma być Zachodowi pomocna, nie zniknęły. Zemsta na puczystach, którą już zapowiedział, i poszukiwanie ich ewentualnych zwolenników może doprowadzić do chaosu w armii i innych służbach mundurowych. A to w czasie prawdziwej wojny w regionie nie jest dobrą perspektywą.
Turecki przywódca zapewne wykorzysta okazywaną mu miłość Zachodu do już niczym nieskrępowanej realizacji głównego celu, jaki ma w znaczeniu geopolitycznym – czyli niedopuszczeniu do powstania quasipaństwa kurdyjskiego u południowych granic Turcji. Zaostrzenie konfliktu z Kurdami oznacza, że sama Turcja będzie krajem mniej bezpiecznym, mniej atrakcyjnym gospodarczo i omijanym przez turystów.