Jedna wielka japońska ściema

Można uważać, że premier Japonii działa na korzyść własnego kraju, ale po dokładniejszej analizie sytuacja przedstawia się całkowicie odwrotnie.

Aktualizacja: 16.07.2016 14:38 Publikacja: 16.07.2016 14:36

Rafał Tomański

Rafał Tomański

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Skłodowski

Kluczem do zrozumienia prawdziwej natury premiera Shinzo Abe jest niewielkie zwierzątko o nazwie jenot. Po japońsku ma wiele nazw, ale ta najbardziej znana to "tanuki". Przypominający trochę lisa, po części kojarzący się z szopem praczem uroczy jenot ma w japońskiej kulturze specjalne miejsce.

Z natury jest dobroduszny. Przedstawia się go w słomianych sandałach z butelką sake w jednej łapce, z plikiem niezapłaconych rachunków w drugiej. Całości wizerunku często dopełnia stożkowy kapelusik i... ogromnych rozmiarów moszna będąca wynikiem gry słów "kin no tama", złota kulka oraz "kintama", jądra. Wedle starej tradycji do rozpłaszczania kawałków złota rzemieślnicy używali skóry jenotów. Była tak wytrzymała, że z zawieniętej w nią maleńkiej kuleczki kruszcu uzyskiwano równowartość powierzchni ośmiu mat tatami czyli ponad 13 metrów kwadratowych.
Premier Abe fizycznych atrybutów jenota nie posiada, ale cechuje go podobna do niego wieloznaczność natury. Japoński tanuki uchodzi za tzw. yokai, stworzenie-demona zdolnego zmieniać kształty, by mamić niewinnych ludzi. Szef rządu w podobny sposób sprytnie opakował ważne dla siebie polityczne cele, by opinia publiczba nie mogła się sie na nich poznać. Przynajmniej do czasu.

Pod hasłem trzech strzał zmian w japońskiej ekonomii Shinzo Abe zjednywał sympatię wyborców. Od końca 2012 roku, gdy po raz drugi w karierze objął ster rządów, rozpisywał wcześniejsze wybory, grał nastrojami odbudowywania potęgi gospodarczej, zapewniania Japonkom godności, dbania o starzejące się pokolenie po to, by w rzeczywistości powiększać swoje wpływy. Obecnie dzięki zakończonym w ubiegłą niedzielę wyborom do senatu partia Abe zdobyła upragnioną większość 2/3 głosów w obu izbach parlamentu torując sobie drogę do upragnionego referendum w sprawie zmiany konstytucji.

To, co od 1947 roku uniemożliwiała Japonii konstytucja narzucona przez Amerykanów, być może niedługo odejdzie w zapomnienie. Celem zmian premiera i jego najbliższych współpracowników jest przede wszystkim artykuł numer 9, który zabrania krajowi posiadania wojska i militarnych ambicji. Zmiany w interpretacji tego przepisu, które przeforsowano w 2014, a wprowadzono wprowadzono życie 1 lipca ubiegłego roku, przeszły do historii jako "rocznica popsutej konstytucji".

Demontaż odgórnie wprowadzonego pacyfizmu może na tym się nie skończyć. Abe od lat współpracuje z organizacją Nippon Kaigi, "Japońska konferencja", której 38 tys. członków w mniejszym lub większym stopniu chce powrotu wielkiego imperium. Takiego, jakie było w Japonii przed wojną. O zapędach wprowadzania własnego porządku w całej Azji, podbijania, manifestowania wyjątkowości, nieliczenia się z cudzoziemcami, kulcie męskiej siły i wreszcie, opartego na ogromnej wierze w cesarza. Na drodze tego ostatniego postulatu paradoksalnie stoi jednak obecny cesarz Akihito.

Shinzo Abe miał do czynienia z organizacją (skojarzenia z khmerskim Angkarem z czasów Pol Pota są niestety na miejscu) od lat 90. ubiegłego wieku. Nippon Kaigi wywodzi się z grup religijnych z kręgu rdzenie japońskiego shinto. Premier przyznał w jednym z wywiadów w 2014 roku, że jego partia dąży do rewizji konstytucji od momentu założenia, od ponad 60 lat. Powrót do nacjonalizmu wyczekiwanego przez ekstremistów opakowano w koncepcje Abekonomii. Zachęty fiskalne, dodruk pieniądza i reformy strukturalne - te ostatnie wciąż niewiadomego kształtu zapowiedziano na obecny rok - tworzyły pęk trzech strzał, których nie byłaby w stanie złamać żadna przeciwność losu.

Japońska opozycja ostrzega przed prawdziwą naturą rządzącego obozu. Szczególnie ważna w tym kontekście jest przeszłość samego Abe, którego dziadek, Nobusuke Kishi był nie tylko powojennym premierem, ale i wojennym zbrodniarzem o najgorszej kategorii A osądzonym podczas japońskiej Norymbergi. Jeżeli do obrazu dzisiejszej strategii partii LDP dołożymy nadzór nad państwowymi mediami, ustawy ograniczające swobodę wypowiedzi i uniemożliwiające transparentność polityki - uchwalane w super szybkim tempie jako pierwsze przed obiecanym programem naprawy gospodarki - dostajemy obraz prawdziwej Japonii zapatrzonej w nacjonalizm.

Tokio przegrało wojnę, ale członkowie Nippon Kaigi dążą do odzyskania rzeczywistości sprzed siedmiu dekad. Nadzieją na ich częściowe zdemaskowanie jest wydana pod koniec kwietnia książka "Nippon Kaigi No Kenkyu" (Badanie na temat Nippon Kaigi) autorstwa byłego urzędnika, obecnie dziennikarza Tamotsu Sugano. Obecnie trzeba było dodrukować jej czwarte wydanie, pozycja rozeszła się w 126 tys. egzemplarzy. Wydanie Sugano chciano zablokować, nacjonaliści obawiali się krytyki pod własnym adresem. Doczekali się głosu sprzeciwu że strony swojego byłego członka, jednego z głównych ekspertów od konstytucji, Setsu Kobayashiego. Według niego organizacja pełna jest ludzi, których rodziny byoy uwikłane w faszystowski rząd z dawnych czasów, których jedynym podejściem do grup o gorszej reprezentacji w Japonii jak kobiety, dzieci, Koreańczycy czy pozostali cudzoziemcy, jest całkowite pozbawienie ich głosu i praw.

Kobayashi założył nawet własną partię "Kokumin Ikari-no Koe", co dosłownie oznacza "głos oburzonego ludu". Japońscy oburzeni prawdopodobnie nie przebiją się ponad propagandę udawanego sukcesu Shinzo Abe i Nippon Kaigi, jednak zawsze pozostaje cień szansy na to, że sprawiedliwość wygra. Przynajmniej zawsze tak było w filmach o samurajach.

Publicystyka
Estera Flieger: Dlaczego rezygnujemy z własnej opowieści o II wojnie światowej?
Publicystyka
Ks. Robert Nęcek: A może papież z Holandii?
Publicystyka
Frekwencyjna ściema. Młotkowanie niegłosujących ma charakter klasistowski
Publicystyka
Zuzanna Dąbrowska: Mieszkanie Nawrockiego, czyli zemsta sztabowców
Publicystyka
Marius Dragomir: Wszyscy wrogowie Viktora Orbána
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku