Jakiś czas temu wpadły mi w ręce wyniki ciekawego sondażu. Pytanie brzmiało: co dla pana/pani jest ważniejsze – wolność w dążeniu do osiągnięcia życiowych celów bez ingerencji państwa czy skuteczność państwowej troski o zaspokojenie podstawowych potrzeb wszystkich obywateli?
W Stanach Zjednoczonych 58 proc. respondentów opowiedziało się za pierwszym elementem, a tylko 35 proc. za drugim. W Wielkiej Brytanii rezultat był odwrotny i wyniósł 55 do 38 na korzyść aktywnej roli państwa w zapobieganiu wszelkim objawom biedy. W Europie kontynentalnej – w Niemczech, Francji i Hiszpanii – „zwycięstwo" państwa opiekuńczego okazało się być jeszcze wyraźniejsze – aż 62 proc. respondentów uznało je za ważniejsze od obywatelskiej wolności.
Wolność czy biurokracja
Wyniki te dają dużo do myślenia i trafiają w sedno najróżniejszych transatlantyckich problemów. Oczywiście istnieje głębokie historyczne uzasadnienie powyższej różnicy poglądów. Życie na olbrzymim, rzadko zaludnionym obszarze przez lata kształtowało w Amerykanach potrzebę indywidualnej samowystarczalności, a odległe geograficznie i emocjonalnie państwo było postrzegane bardziej jako zagrożenie dla obywatelskiej wolności niż ewentualna pomoc w rozwiązywaniu problemów. Ideałem człowieka sukcesu stał się odważny przedsiębiorca skutecznie wprowadzający na rynek przełomowe innowacje.
Przeciwnie w Europie – traumatyczne doświadczenia wojenne i głębokie podziały społeczne uczyniły z idei silnego państwa gwaranta międzyludzkiej solidarności i opiekuńczości. Stąd tez bierze się wysoki status społeczny urzędnika państwowego, szczególnie wyraźnie widoczny we Francji, Niemczech czy Austrii.
Indywidualna kreatywność i swoboda przedsiębiorczości w USA są kluczem do zrozumienia gospodarczych sukcesów tego kraju. Zostało to jednak okupione olbrzymim marnotrawstwem energii (emisja gazów cieplarnianych na mieszkańca jest w USA dwukrotnie wyższa niż w innych bogatych krajach świata), przestarzałą infrastrukturą publiczną, widoczną gołym okiem biedą części społeczeństwa. A przy mentalności Amerykanów nie jest łatwo wprowadzać np. dodatkowe opłaty za emisję gazów, ograniczać stosowanie upraw modyfikowanych genetycznie, zaprzestać masowego stosowania hormonów wzrostu w hodowli zwierząt rzeźnych czy zniechęcać do konsumpcji przesłodzonych napojów. Działania takie odbierane są bowiem powszechnie jako zamach na indywidualną wolność wyboru.