Mateusz Morawiecki i Ursula von der Leyen przyszli na spotkanie w poniedziałek wieczorem w belgijskiej stolicy uzbrojeni po zęby. Premier – z groźbą przyjęcia przez Trybunał Konstytucyjny orzeczenia o wyższości prawa krajowego nad europejskim, które dla komisarza ds. wymiaru sprawiedliwości Didiera Reyndersa groziłoby zniszczeniem konstrukcji Unii. Szefowa Komisji Europejskiej – z opcją wstrzymania Funduszu Odbudowy dla Polski, podstawy Nowego Ładu, który ma zapewnić utrzymanie władzy przez PiS po wyborach.
Gdy po dwóch godzinach rozmów spotkanie delegacji zmierzało ku końcowi, wszyscy wyszli z sali poza Morawieckim i von der Leyen. Ci zostali na dłużej. Co sobie powiedzieli, pozostanie ich tajemnicą. Chwilę później Niemka napisała jednak na Twitterze o „dobrym spotkaniu", wymieniając ekologię, Fundusz Odbudowy i praworządność. Potwierdziło to przedstawicielstwo RP przy Unii, choć już bez tego ostatniego punktu. Nikt po broń atomową najwyraźniej nie sięgnął.
W ten sposób zaczyna nabierać kształtu trudne modus operandi między Warszawą i Brukselą. Z informacji „Rzeczpospolitej" wynika, że porozumiano się co do szczegółów wykorzystania Funduszu Odbudowy. Polska co prawda nie znalazła się wśród 12 krajów, które otrzymały w tym tygodniu zielone światło unijnej centrali w tej sprawie, ale powinno to wkrótce nastąpić.
W zamian polska strona będzie starała się zniuansować znaczenie orzeczenia, jakie wyda Trybunał Konstytucyjny. Jeśli stwierdzi, że ustawa zasadnicza ma moc nadrzędną nad prawem europejskim, będzie jasne, że nie wpłynie to na zmianę obowiązujących dziś w Polsce unijnych regulacji. Wyrok ma odnosić się do obszarów, w których Bruksela nie jest kompetentna. Trochę jak to zrobiła w kwietniu francuska Rada Stanu odnośnie do przechowywania danych – uznała, że owszem, Unia ma prawo dbać o ochronę prywatności Francuzów, bo takie otrzymała zadanie, ale Paryż nie może przez to zaniechać zapewniania bezpieczeństwa kraju w tym obszarze, bo to z kolei jest jego powinność. Warszawie chodzi więc bardziej o uwypuklenie złożoności układu, w którym siłą rzeczy kompetencje krajowe i wspólnotowe będą się czasami krzyżować, a nie ogłaszanie otwartego buntu przeciw Brukseli.
Ten kompromis powinno umocnić zbliżenie w kolejnej, kluczowej sprawie: ekologii. W środę von der Leyen przedstawiła niezwykle ambitny pakiet ograniczenia emisji szkodliwych gazów w Europie „Fit for 55". Przez ostatnie sześć miesięcy nad jego kształtem trwały żmudne negocjacje między Brukselą i Warszawą – stolicą kraju, który ma zapewne największe trudności w UE z przejściem na gospodarkę niskoemisyjną. Jego wynikiem jest kompromis, który – jak można usłyszeć od polskich decydentów – spełnia zasadniczą część postulatów naszego kraju. A to oznacza, że w długim procesie zatwierdzenia propozycji KE, który teraz się rozpoczyna, rząd nie przyjmie roli głównego hamulcowego.