Ostatnio rząd Donalda Tuska ogłosił dwa dokumenty, które mają status średnioterminowych strategii działań: „Plan rozwoju i konsolidacji finansów 2010 – 2011” oraz „Program konwergencji. Aktualizacja 2009”. Polskie życie polityczne i publiczne żywi się tymczasem sprawami personalnymi. Emocjonujemy się, jak wypadł ten czy tamten polityk przed tą czy tamtą komisją oraz kto wystartuje przeciw komu. Oczywiście są to kwestie istotne, choć co najwyżej w skali mikro. Przede wszystkim jednak łatwiejsze do zrozumienia, także dla samych polityków.
[srodtytul]Plan ataku na Hiszpanię[/srodtytul]
Ten mechanizm odwracania uwagi świetnie opanowali wizerunkowi doradcy premiera. Głębokie problemy makro, które wymagają widzenia spraw jednocześnie w szerokiej skali i w nudnych detalach, łatwo umykają naszej uwadze. Tymczasem od sposobu, w jaki rząd Donalda Tuska dokończy kadencję, zależy to, czy Polska po kryzysie nabierze rozwojowego rozpędu czy też wszystkie jej koła zamachowe zatrą się, a gospodarka stanie przygnieciona długiem.
Problem polskich finansów publicznych, czyli naszych wspólnych pieniędzy, nie został bynajmniej rozwiązany wraz z publikacją „Planu rozwoju i konsolidacji”. Co więcej, w pewnym sensie jeszcze bardziej się pogłębił – zobaczyliśmy, że premier nie chce lub nie umie postawić sprawy wprost i że nikt nie potrafi go do tego zmusić. Tymczasem sprawa dotyczy tego, jak dysponujemy ok. 40 proc. polskiego PKB (640 mld zł w 2010 r.).
Rosnąca waga tego problemu sprawia, że jego zrozumienie pozwoli być może zobaczyć w innym świetle zachowania najważniejszych polskich polityków. Polska polityka w swojej miękkiej jałowości dociera bowiem do pewnych twardych granic, poza którymi decyzje muszą być podejmowane w pełni odpowiedzialnie. Z kolei ich niepodjęcie grozi nam osunięciem w kłopoty, które dziś mają takie kraje, jak Węgry, Grecja, Portugalia, Hiszpania, Włochy, a za chwilę mogą dzielić Wielka Brytania, Francja czy Belgia.