Dyskomfort profesora członka Winieckiego polega na tym, że szefem Rady jest prezes NBP, z którym on, Winiecki, koty drze i pewnie będzie go musiał przepraszać za kpinki z jego wykształcenia.
Partia matka, która wydelegowała pana profesora do tego zacnego grona z równie zacną pensją, postanowiła jednak zadbać o to, by więcej dyskomfortów na Winieckiego nie spadało. Uradziła więc, coby członek Winiecki nie nadwerężał swych szarych komórek, i zaopatrzyła go w ściągawkę, jak głosować ma.
Tak przynajmniej twierdzi Tomasz Wróblewski, naczelny "Dziennika Gazety Prawnej". Cokolwiek dotknęło to profesora, który co prawda głosował, jak rząd chciał, ale przecież nie z powodu jakichkolwiek ściągawek. On, Winiecki, swój rozum ma. I tego mu odmówić nie podobna, wszak, choć członkiem jest całkowicie niezależnym, to doskonale wie, gdzie leżą konfitury i kto je rozdaje.
Rozzłoszczony nie na żarty profesor polemizować z kalumniami nie zamierza, albowiem "ma w nosie doniesienia pana redaktora z dziennika dla ubogich umysłowo". Członek Winiecki, jako człowiek umysłowo bogatszy, w końcu profesor, postanowił również nie zniżać się do poziomu telewizji publicznej. Redaktorowi tejże zaproponował więc zmianę pracy na instytucję publiczną z nazwy, ale o zupełnie innym charakterze. Przyznać trzeba, że Winiecki Jan o wszelkich instytucjach publicznych wypowiada się z podziwu godnym znawstwem bywalca.
Nie można go natomiast posądzić o oglądanie telewizji Trwam, którą raczył był określić "Trwa mać", co zapewne wynika z nieznajomości rzeczy, albowiem nikt profesora o chamstwo podejrzewać by nie śmiał. Skonstatować tu tylko można, że Winiecki doskonale wyczuwa, z kogo kpić wolno.