Blizna po murze berlińskim

Dzięki kryzysowi dowiedzieliśmy się, że nie ma już dynamicznej Polski, pięknych Czech czy wzbudzającej podziw Łotwy. Znów jesteśmy, po prostu i zwyczajnie, Wschodem – pisze publicysta "Rzeczpospolitej"

Aktualizacja: 09.03.2009 20:28 Publikacja: 09.03.2009 20:11

Marek Magierowski

Marek Magierowski

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

[b]Skomentuj [link=http://blog.rp.pl/magierowski/2009/03/09/blizna-po-murze-berlinskim/]na blogu[/link][/b]

Słowo "Wschód" powróciło do słownika zachodnich mediów, wypełniając nagłówki alarmistycznych artykułów o sytuacji gospodarczej naszego regionu. Wschód stanął na krawędzi bankructwa; Wschód pogrąża się w gigantycznym kryzysie; Wschód może pociągnąć za sobą Zachód w przepaść.

Irytujące jest szczególnie to ostatnie sformułowanie, pojawiające się w prasie i angielskiej, i niemieckiej, i francuskiej. Sugeruje bowiem, iż odpowiedzialnością za ewentualną katastrofę systemu finansowego całej Unii Europejskiej będzie można obarczyć właśnie państwa z tej części kontynentu.

Do niedawna głównym winowajcą krachu była Ameryka, ze swym nieokiełznanym kapitalizmem i pazernymi bankierami. Teraz ten paradygmat, ustanowiony kilka miesięcy temu przez Angelę Merkel i Nicolasa Sarkozy'ego, został nieco zmodyfikowany. Owszem, to Stany Zjednoczone rozsiały wirusa kryzysu, ale dopiero w Europie Wschodniej stał się on prawdziwie złośliwy i groźny. Co ciekawe, nikomu ze starej Europy nie wpadnie do głowy, że za kryzys mogą być też odpowiedzialni Włosi i Francuzi ze swoim gigantycznym zadłużeniem, czy niemieckie, austriackie oraz szwedzkie banki.

[wyimek]Polki są lepiej ubrane od Włoszek, a czescy licealiści znają świat lepiej niż ich rówieśnicy z Wielkiej Brytanii. Trudno jednak dowiedzieć się o tym z mediów zachodnich, gdzie obraz naszej części Europy nadal kształtują podpici wieśniacy na wozie drabiniastym[/wyimek]

Powstaje oto wrażenie, iż nieskalana Europa Zachodnia walczy i z cholerą nadchodzącą od strony Atlantyku, i z dżumą szalejącą na wschód od Odry oraz wzdłuż Dunaju. Nic dziwnego, że wielu zachodnich publicystów zaczęło rozprawiać o nowej, tym razem ekonomicznej, żelaznej kurtynie. Ta zgrabna figura retoryczna przemawia zapewne do wyobraźni przeciętnego mieszkańca Hamburga czy Amsterdamu, choć, przyznajmy, jest mocno przesadzona. Jednocześnie zadziwia łatwość, z jaką można ją wskrzesić dokładnie 20 lat po upadku muru berlińskiego.

[srodtytul]Wschód, czyli tanie piwo[/srodtytul]

Gdyby Europa na chwilę zwolniła tempo, przestała zwoływać co i rusz kolejne szczyty, gdyby odetchnęła, spojrzała w lustro i nieco głębiej zastanowiła się nad swoim losem, doszłaby do wniosku, że nie jest taka zjednoczona, na jaką wygląda. Że nie udało się połączyć dwóch połówek kontynentu, przedzielonych ową żelazną kurtyną, w jeden organizm. Że wciąż istnieje Zachód i Wschód, a integracja europejska polega głównie na tym, iż bogaci i pracowici utrzymują biednych i niezaradnych.

Na Wschodzie są zatem autostrady, obwodnice, oczyszczalnie ścieków i Bóg wie co jeszcze, wybudowane za unijne pieniądze. Są szklane wieżowce i nowoczesne fabryki, drogie samochody i butiki najlepszych projektantów. Polki są lepiej ubrane od Włoszek, a czescy licealiści znają świat lepiej niż ich rówieśnicy z Wielkiej Brytanii. Trudno jednak dowiedzieć się o tym z mediów zachodnich, gdzie obraz naszej części Europy nadal kształtują podpici wieśniacy na wozie drabiniastym, związkowcy w brudnych kufajkach, protestujący na tle zardzewiałej bramy zakładowej, albo Cyganie, bici i poniżani przez słowiańskich "ksenofobów". To tak, jakby "Rzeczpospolita" każdy artykuł o Włoszech ilustrowała zdjęciem starego, bezzębnego Sycylijczyka na osiołku, a każdy tekst o Francji ponurą fotografią czarnoskórych imigrantów handlujących koką na przedmieściach Paryża wśród gór śmieci i rozbitych latarni.

Wschód pozostaje miejscem egzotycznym. Dzikim stepem, który Zachód poznaje powoli i bez entuzjazmu, nie dopuszczając do siebie myśli, iż Europa nie kończy się wcale na Koloseum, wieży Eiffla, katedrze w Kolonii, Petrarce, Beethovenie i van Goghu. Brytyjczycy przylatują do Krakowa nie dlatego, że jest to wspaniałe europejskie miasto, w którym na przestrzeni dziejów działy się rzeczy ważne dla całego kontynentu, lecz dlatego, że można się tam napić taniego piwa.

[srodtytul]Kto na czym skorzystał[/srodtytul]

Smutne to i bolesne, choć warto też wrzucić kamyczek do własnego ogródka. Od lat słyszymy w polskich mediach nawoływania do przyjmowania zachodnich wzorców i podążania w głównym, unijnym nurcie. Byliśmy pouczani, że nie powinniśmy za mocno podskakiwać i dbać o mityczny "interes narodowy", bo Niemcy/Francuzi czegoś nam nie dadzą albo coś nam zabiorą.

Euroentuzjaści przypominali uporczywie, iż Unia dzieli się na dwie grupy: kasjerów i beneficjentów. Zamiast doprowadzić do jak najszybszego zagojenia się blizny po murze berlińskim, wciąż ją rozdrapywano, nieustannie podkreślano, jak bardzo jesteśmy zacofani i jak bardzo powinniśmy być wdzięczni naszym hojnym partnerom z Zachodu.

Byli też tacy, którzy przytomnie wskazywali na obopólne korzyści: owszem, czerpiemy z unijnych (czytaj: niemieckich) pieniędzy, ale nowi członkowie Unii otworzyli na oścież swoje rynki zbytu, swoje rynki pracy, wystawili na sprzedaż najlepsze firmy. Za jednym pstryknięciem palca Francuzi rozgościli się na polskim rynku telekomunikacyjnym, a Niemcy i Włosi w sektorze bankowym. Media papierowe w Polsce i Czechach są w większości w rękach niemieckich właścicieli. W Rumunii, tylko w przemyśle rolno-spożywczym, działa ponad 100 firm z Włoch. Żaden koncern zachodni nie dokonywał przejęć i inwestycji w Europie Środkowo-Wschodniej w celach charytatywnych.

Jednak takie głosy szybko marginalizowano przy użyciu pałki z napisem "Ciemnogród". Nie pomagały też publikowane na Zachodzie raporty, pokazujące, jak bardzo stara Europa skorzystała na rozszerzeniu sprzed pięciu lat. Giną one bowiem w gwarze narzekań na to, jak strasznym obciążeniem finansowym są członkowie UE ze Wschodu.

[srodtytul]Ratuj się, kto może [/srodtytul]

Kiedy kilka dni temu austriacki minister finansów Josef Pröll apelował o pomoc dla Ukrainy, nawet nie krył się specjalnie z tym, że nie chodzi mu o los Ukraińców, lecz austriackich banków. Udzieliły one w tym kraju 300 mld dolarów pożyczek, co stanowi blisko 70 proc. PKB Austrii. Podobnie jest w krajach nadbałtyckich, gdzie w tarapaty wpadły instytucje finansowe ze Szwecji.

Tak jak na początku roku, gdy zachodni politycy nie przejmowali się losem pozbawionych gazu Słowaków i Bułgarów, tak i dzisiaj patrzą na kryzys rozlewający się po krajach Europy Wschodniej wyłącznie przez pryzmat interesów własnych banków, towarzystw ubezpieczeniowych i przemysłowych gigantów. Dobitnie pokazał to spór między Nicolasem Sarkozym a Mirkiem Topolankiem o subsydia dla francuskich firm samochodowych.

Co ciekawe, nawet Angela Merkel stanęła w szeregu obrońców wolnego rynku, choć trudno znaleźć w Unii kraj bardziej chroniący swą gospodarkę przed ingerencją z zewnątrz. Wystarczy przypomnieć słynne prawo Volkswagena czy próby wejścia zagranicznych inwestorów na niemiecki rynek medialny. Paradoksalnie to Francja, oskarżana o protekcjonizm, otworzyła w lipcu ubiegłego roku swój rynek pracy dla nowych członków. A "wolnorynkowe" Niemcy zamierzają to uczynić dopiero w 2011 roku.

Zachodnia Europa wciąż nie rozumie Wschodu, wciąż czuje przed nim lęk. Wróćmy na chwilę do roku 1989: dla Polaków, Czechów, Węgrów ówczesne wydarzenia były wielkim świętem, eksplozją radości i nadziei. Dla Zachodu zaś – przede wszystkim wstrząsem. Upadł nie tylko mur berliński, runęła także pewna geopolityczna konstrukcja, z wygodnym podziałem na dwa ideologiczne obozy i jasnymi regułami gry. Europa Zachodnia mogła spokojnie rozwijać się i bogacić, chroniona atomowym parasolem Ameryki.

Po 1989 roku wszystko się zmieniło. Helmut Kohl, Francois Mitterrand i Margaret Thatcher musieli zmierzyć się z zadaniem przyłączenia do Europy zubożałych, zapóźnionych w rozwoju i przeżartych korupcją państw Wschodu. Dla zachodnich społeczeństw nie był to proces radosny. Każdemu etapowi, prowadzącemu do rozszerzenia w 2004 roku, towarzyszyły obawy i wątpliwości.

W książce "Nowa zimna wojna" Edward Lucas wspomina, jak to zachodnioniemiecka prasa na początku lat 90. ostrzegała swoich czytelników przed "Massenansturm aus dem Osten" – wielkim najazdem imigrantów ze Wschodu. W późniejszych latach, według różnych sondaży, poparcie dla przyjmowania do UE kolejnych członków oscylowało na Zachodzie wokół bojaźliwych 40 procent. Rozszerzeniu Unii o dziesięć nowych krajów sprzeciwiali się przez długi czas Francuzi, z ministrem spraw zagranicznych Hubertem Vedrine'em na czele. Dlaczego? Ze strachu.

[srodtytul]Europa dla Europejczyków[/srodtytul]

Ten strach pogłębi się jeszcze z powodu obecnej zawieruchy. Na ostatnim szczycie w Brukseli nie było dyskusji partnerów zatroskanych losem wspólnego domu; było zderzenie przestraszonej starej Europy z przerażonym Wschodem. Organizowanie nieformalnych miniszczytów przez premiera Tuska czy prezydenta Sarkozy'ego tylko podkreśla ten podział. Mamy dzisiaj dwie Unie, które coraz bardziej się od siebie oddalają i współpracują ze sobą z coraz większym trudem. A zaufanie między nimi topnieje w zastraszającym tempie.

Pojawiające się tu i ówdzie nieśmiałe pytania o sens utrzymywania Wschodu przez Zachód mogą się nasilić – szczególnie jeśli paru polityków uzna, iż taki slogan będzie atrakcyjny dla elektoratu. Mogą też, niestety, nadejść czasy, w których hasło "Brytyjska praca dla Brytyjczyków" zostanie wyparte przez inne: "Unia Europejska dla Europejczyków".

I nie łudźmy się, że Polacy, Słowacy czy Rumuni zostaną do kategorii Europejczyków zaliczeni.

[b]Skomentuj [link=http://blog.rp.pl/magierowski/2009/03/09/blizna-po-murze-berlinskim/]na blogu[/link][/b]

Słowo "Wschód" powróciło do słownika zachodnich mediów, wypełniając nagłówki alarmistycznych artykułów o sytuacji gospodarczej naszego regionu. Wschód stanął na krawędzi bankructwa; Wschód pogrąża się w gigantycznym kryzysie; Wschód może pociągnąć za sobą Zachód w przepaść.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Publicystyka
Estera Flieger: Dlaczego rezygnujemy z własnej opowieści o II wojnie światowej?
Publicystyka
Ks. Robert Nęcek: A może papież z Holandii?
Publicystyka
Frekwencyjna ściema. Młotkowanie niegłosujących ma charakter klasistowski
Publicystyka
Zuzanna Dąbrowska: Mieszkanie Nawrockiego, czyli zemsta sztabowców
Publicystyka
Marius Dragomir: Wszyscy wrogowie Viktora Orbána
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku