Wprawdzie prawie wszyscy – poza prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim – przyjęli zaproszenie, ale rezultaty ograniczają się do deklaracji, np. szef Klubu PSL Stanisław Żelichowski mówi o „ewolucyjnym procesie” w walce z agresją.
Partyjni liderzy przyjęli z rezerwą inicjatywę prezydenta. Szef ludowców Waldemar Pawlak dzień przed piątkowym spotkaniem oburzał się w gronie współpracowników, że Komorowski zaprasza za pośrednictwem mediów. Swoje pretensje powtórzył w piątek rano w Polskim Radiu: – Można nie podzielać poglądów prezesa Kaczyńskiego, ale trudno nie zrozumieć, dlaczego nie poszedł na spotkanie z prezydentem – mówił prezes PSL. A po spotkaniu w pałacu nie chciał nawet rozmawiać z dziennikarzami.
Swoje niezadowolenie w specyficzny sposób wyraził premier Donald Tusk. Przyjechał, ale nie w terminie zaproponowanym przez prezydenta. Oficjalnie dlatego, że chciał wziąć udział w sejmowym głosowaniu. Zważywszy, że w tym roku głosował tylko kilka razy, a opuścił ponad 1200 głosowań, można to uznać za pretekst. – Chciał pokazać, że to on wyznacza terminy – tłumaczy jeden z ministrów.
– Chodzi też o to, że Komorowski próbuje zająć pozycję jedynego arbitra, inni zaś są zepchnięci do roli skłóconych dzieci, które ktoś mądrzejszy musi godzić – dodaje wpływowy polityk PO. A czwartkowa debata w Sejmie pokazała, że szef rządu stanowczo nie chce być uważany za stronę w tej wojnie. Pragnie być ponad tym.
Zadowolony był chyba tylko Grzegorz Napieralski. Lider SLD dzięki wizycie w pałacu mógł się kolejny raz pokazać jako orędownik prowadzenia spokojniejszej polityki.