Kto w ciągu tych paru dni obserwował uważnie portal Gazeta.pl, musiał dostrzec grubo ciosaną propagandę, znamionującą najwyższe stadium paniki. Wielu to na pewno oburza, bo oburzać może. Mnie śmieszy, bo sięga granic absurdu. Napuszone, utrzymane w charakterystycznym dla Michnika nadętym, grafomańskim stylu komentarze Kurskiego i Wrońskiego o „dniu nienawiści". Tekścik o tym, że „warszawiacy nie powywieszali flag". Wybita na czołówkę opinia eksperta, że Katyń nie był ludobójstwem (choć zdania w tej sprawie są mocno podzielone, a argumenty za tym, że ludobójstwem był, są mocne). Arcyzabawna historyjka o tym, jak to „młody człowiek" prowadził „ożywioną dyskusję" z ludźmi z Krakowskiego Przedmieścia, ale ci w końcu zaczęli go szarpać. Pomogła mu policja, „zatrzymując go, gdy uciekał" (ciekawa forma pomocy). Ponieważ jednak nadal był szarpany, więc „bronił się nogami". Pełne satysfakcji cytaty z twitterowych wpisów Pawła Poncyljusza. Wreszcie opisy protestu „Solidarnych 2010" wprost kipiące od rzetelności, a teraz, gdy piszę ten tekst, wiadomości o tym, że 10 kwietnia program „X-Factor" pobił rekordy oglądalności oraz nawalanka w PiS za wystawę w Parlamencie Europejskim. Dodajmy do tego choćby komentarze Romana Kuźniara w Tok FM czy program Tomasza Lisa.
Publicysta zwraca uwagę na wysoki poziom paniki elity i mediów mainstreamowych:
Z początku i ja wściekałem się, czytając kolejne wytwory zespołu „GW" albo elukubracje prezydenckiego doradcy od miłowania Rosji i odcinania się od Stanów Zjednoczonych. W pewnej chwili dotarło do mnie jednak, że ta wściekłość jest nie na miejscu. Właściwym uczuciem jest raczej pobłażanie, satysfakcja i rozbawienie. Wszak jest całkiem zabawne wyobrazić sobie, jak Stasiński, Lis, Żakowski, Kuźniar – wszyscy ci przedstawiciele jaśnie oświeconych – mają pełne portki, patrząc na ludzi przed Pałacem.
Według publicysty, ci którzy atakowali dorobek i samego Lecha Kaczyńskiego, utwierdzeni byli w przekonaniu, że reprezentują jedynie słuszną wizję myślenia, że to co piszą i robią, pozwoli im w pełni opanować sytuację. Gdy spostrzegli tłum zwolenników pamięci Lecha Kaczyńskiego, wpadli w popłoch. I nie zmroził ich krzyk, ale milczenie tego tłumu.
Gdyby teraz tamci się odwinęli, wreszcie zaczęli atakować – bo ja wiem? – poszli z kamieniami na Kancelarię Prezydenta, jak przecież nieraz się zdarzało w czasie ostrzejszych demonstracji związkowych, chłystki odczułyby ulgę. Milcząca dotąd wściekłość tłumu by się rozładowała, wypuściłoby się na nich kolejny oddział straży zniczowej z pałami oraz policję i BOR, zamknęłoby się prowodyrów – w aresztach albo psychuszkach (to zresztą można by wykorzystać w kolejnych tekstach w „GW" – zrobiłoby się z protestujących wariatów) – i nareszcie miałoby się trochę spokoju - kończy publicysta.