Gdzie kończą się granice wolności słowa, a zaczyna zwyczajne bicie piany? Czy i komu można zabraniać wypowiedzi? Łukasz Warzecha pisze:
Już chyba nikt nie ma wątpliwości, że w państwie, rządzonym przez PO, nie ma zwykłej wolności słowa, podobnie jak w Peerelu nie było zwykłej sprawiedliwości. Była sprawiedliwość ludowa, zaś w państwie Platformy jest wolność słowa, ale w rozsądnych granicach. Wolno np. twierdzić, że uważa się prezydenta RP za chama, ale wiele zależy od tego, którego prezydenta. Jeśli tego niesłusznego, który przecież ewidentnie za takiego chama, zdaniem salonu, mógł być uważany – wszystko jest w porządku. Jeśli tego, który za chama nie może być, w opinii tegoż salonu, uznany, to tu straż graniczna na granicy wolności słowa musi interweniować. No, chyba że mamy do czynienia z wariatem, który nie rozumie, że ten prezydent nie może być żadnym chamem ex definitione. W takim wypadku osobnika należy poddać ekspertyzie psychiatrycznej.
Publicysta „Faktu” zwraca uwagę na larum, jakie podnieśli szef polskiej delegacji w Europejskiej Partii Ludowej - Jacek Saryusz-Wolski i minister Radosław Sikorski.