Wszystko w polskiej polityce stanęło na głowie. PiS z etykietką partii agresywnej długo prowadziło kampanię spokojnie z wyłączeniem tematyki smoleńskiej. Rządząca partia miłości z wściekłością zaatakowała opozycję spotem jak z „Roku 1984” Orwella, potem wspólnie z prorządowymi mediami - awanturą o utraconą cześć Angeli Merkel. Opanowany Waldemar Pawlak autentycznie zdziczał - tańczył, śpiewał, recytował, gonił, uciekał, wywracał koziołki.... A dziś? Wiadomo – między stoły, stołki... Ale kampania była spokojna. Cisza przed tsunami.
Prawdziwa zawierucha zaczyna się teraz. Już młode drzewka lewicy gną się do ziemi, czarne chmury Palikota zasnuwają niebo, a na czerwonym smoku nadciąga Aleksander Kwaśniewski. W Platformie, mimo spektakularnego sukcesu - wynikającego w większości z antypisowskiej nagonki w bezwstydnie prorządowych mediach, ale także z gigantycznej pracy wizerunkowej Donalda Tuska, zadyma także już się zaczęła. Ci wylatują, ci zostają, spółdzielnia zwiera szyki. Kogo Tusk rzuci na autostrady i kolej? Sławomir Nowak zapewnia, że Grzegorz Schetyna pozostanie marszałkiem Sejmu, a w drugim końcu sali Donald Tusk rozważa ze współpracownikami powierzenie Schetynie któregoś z ważnych ministerstw, bo dzięki temu ten nie będzie mógł dybać na jego klęskę. Sam Schetyna, ale także Sikorski wychodzą przed szereg, ciesząc się, że niepotrzebny będzie inny koalicjant niż PSL. Ale Waldemar Pawlak wie, że Platforma ma do wyboru: PSL albo śmierć. Trudno się spodziewać, że Tusk wyciągnie rękę do tonącego Sojuszu, albo do Nikodema Dyzmy polskiej polityki, który dzięki ordynarnemu chamstwu i słabości polskiego Kościoła wpakował się w zabłoconych gumiakach na sam środek sali balowej. Ktoś powie: Dyzmę zrobili doradcy, Palikot zrobił się sam. Ktoś bardzo naiwny.
Zagotuje się w PiS. Największa partia opozycyjna miała zły ostatni tydzień, zakończony zapewnieniem „Gazety Polskiej Codziennie”, że Lech Kaczyński został zamordowany, które to zapewnienie okazało się jedynie przeświadczeniem redaktora naczelnego, na dodatek nie popartym żadnym nowym konkretem. Jeśli ciągnąca się jak krew z nosa awantura o Angelę Merkel mogła odepchnąć część wyborców „niezdecydowanych”, cóż powiedzieć o rzuconym w ciszę wyborczą „newsie” o zamordowaniu śp. prezydenta? Ilu Polaków po wizycie w kiosku, sklepie czy saloniku prasowym zmieniło zdanie w ostatniej chwili, wychodząc z założenia, że gazeta Tomasza Sakiewicza prezentuje nieoficjalne stanowisko nie „GPC”, a PiS? Że głosując na Jarosława Kaczyńskiego udzielą poparcia dramatycznym notom dyplomatycznym słanym do Władimira Putina w przerwach między transmisjami z wyroków na członków rządu PO? Nie mam pojęcia, czy takie artykuły, a wcześniej działania „Solidarnych 2010” i ich koszmarne podręczniki dla mężów zaufania przysparzają PiS więcej oddanych przyjaciół czy dożywotnich wrogów. Jeśli ktoś ma to policzone, proszę o dowody, nie przeświadczenia.