Gdy Kaczyński ogłosił, że w 30. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego wyprowadzi partię na ulice, wielu wróżyło mu wizerunkową katastrofę. Szczególnie krytykowano połączenie bieżącej krytyki rządu z uroczystością rocznicową. Mimo to Marsz Niepodległości i Solidarności okazał się pierwszym sukcesem PiS w tej kadencji. Kaczyński wygrał bitwę. I to na trzech polach.
Pierwsze to rywalizacja wewnątrz prawicy. Ziobryści skrytykowali tę inicjatywę, ale sukces marszu sprawił, że Kaczyński wygrał jedną z bitew o rząd dusz na prawicy. Solidarna Polska musi kontratakować, ale z powodu długiej przerwy świątecznej może to zrobić dopiero w styczniu.
Po drugie, manifestacja podniosła na duchu zwolenników PiS, zintegrowała ich. Ważne, że obyło się bez incydentów, bo wielu obserwatorów wróżyło powtórkę z zamieszek z 11 listopada.
Wreszcie trzecia bitwa. O okrągłej rocznicy 13 grudnia zapomniały PO i rząd. Pamiętał prezydent Bronisław Komorowski, ale jego samotne działania nie mogły zrekompensować braku zauważalnej obecności Donalda Tuska i innych polityków PO na uroczystościach. Jedyna głośna wypowiedź premiera była jedynie polemiką z marszem PiS.
Działo się to w sytuacji, gdy prawie wszystkie media poświęciły wiele miejsca rocznicy. Ich przekaz – od tabloidów po komercyjne telewizje – był jednoznaczny: stan wojenny był złem, jego ofiary i działacze podziemia są bohaterami. Był też sugestywny – bo w emocjonalny sposób prezentował tragiczne losy ofiar i ich bliskich.