Przed kluczowymi głosowaniami Platforma powinna wyciągnąć wnioski z wydarzeń zeszłego tygodnia. Po raz pierwszy w tej kadencji opozycji udało się przegłosować partię rządzącą – chodziło o społeczną ustawę zabraniającą rządowi sprzedaży Lotosu. Przeciw odrzuceniu projektu zagłosowało kilku posłów PSL, a dziesięciu nie zagłosowało lub wstrzymało się od głosu.
Uchylenie się od głosu posłów PSL, w tym Waldemara Pawlaka (który był na sali, ale w tym jednym punkcie nie zagłosował), nie spowodowało na razie pretensji ze strony PO. Rzeczywiście – porażka była tylko prestiżowa, sejmowa większość może jeszcze wszystko zrobić w czasie prac komisji. A rząd ostatnio złożył deklarację, że nie sprywatyzuje Lotosu.
Głosowanie było jednak ważnym sygnałem. Po pierwsze okazało się, że Donald Tusk nie może liczyć na pominięcie koalicjanta z PSL za pomocą nieformalnych sojuszy z SLD i Ruchem Palikota. Oba kluby nie są skore do konfrontacji z opinią publiczną – głosowano wszak nad projektem obywatelskim. Po protestach w sprawie ACTA Polacy chętniej składają podpisy pod różnymi projektami obywatelskimi. Ich składanie może się stać nową formą walki opozycji z rządem.
Drugi sygnał dotyczy PO. Trzech posłów Platformy wstrzymało się od głosu, wielu opuściło głosowanie – to znak, że nawet członkowie tej partii mogą unikać głosowania nad niepopularnymi projektami. Jeden z nich nawet spekuluje, że w czasie głosowania np. nad wiekiem emerytalnym "zachoruje" sporo posłów PO.
Dla Platformy to też nauczka, że nie zawsze opłaca się iść na konfrontację. Jeszcze przed głosowaniem Andrzej Halicki namawiał swoich kolegów, aby skierować projekt do komisji. Jego wniosek został odrzucony, bo reszta klubu uznała, że nie warto iść na ustępstwa, gdy ma się większość. Do tego doszły ambicje kolejnego ministra, który chciał spróbować swych sił w debacie sejmowej. Wystąpienie szefa resortu skarbu Mikołaja Budzanowskiego rozgrzało tylko emocje posłów.