Firmowym autem po dziecko do szkoły? Od takiego luksusu jest podatek. Nowe przepisy o ryczałcie na samochody nie rozwiązały problemów z jego rozliczeniem. Okazało się bowiem, że dotyczą tylko pracowników, a innym osobom, np. menedżerom albo zleceniobiorcom, skarbówka nadal będzie naliczać wysoki przychód. Tak wynika z odpowiedzi Ministerstwa Finansów na pytanie „Rzeczpospolitej".
Spory o zasady rozliczania aut służbowych toczą się od lat. Fiskus zawsze uważał, że zatrudniony, który korzysta z firmowego auta w celach osobistych, uzyskuje przychód. Na dodatek naliczał go w maksymalnej wysokości – według cen z wypożyczalni. Firmy próbowały innych sposobów wyliczania, wszystkie jednak groziły sporem z fiskusem.
– Dlatego przepisy o ryczałcie były od dawna oczekiwane przez przedsiębiorców, miały bowiem ułatwić im życie i wyeliminować ryzyko sporów ze skarbówką – mówi Mariusz Korzeb, doradca podatkowy, ekspert Pracodawców RP.
Ryczałtowy przychód
Od 1 stycznia już wiadomo – jeśli pracownik jeździ prywatnie służbowym autem, pracodawca doliczy mu co miesiąc 250 albo 400 zł dodatkowego przychodu (w zależności od pojemności silnika). A co z innymi osobami: zleceniobiorcami, wykonującymi dzieła, menedżerami, członkami zarządu? Ministerstwo Finansów odpowiedziało „Rz", że ich nowe przepisy nie dotyczą. Trzeba im naliczyć przychód na starych zasadach, czyli według cen rynkowych. A to dla skarbówki oznacza stosowanie stawek z wypożyczalni.
Osobne rozliczenie
– Opodatkowane są zdecydowanie wyższe kwoty przychodu – mówi Piotr Wyrwa ze spółki BTA Podatki. – A jaka jest różnica między udostępnieniem samochodu pracownikom a zleceniobiorcom czy menedżerom? Chyba żadna, czemu zatem podatnicy inni niż pracownicy mają płacić wyższy PIT? – pyta ekspert.