Kto miałby za nie odpowiadać. Rodzice? Sami młodzi, jeśli mają majątek? A może należałoby wprowadzić jakąś formę ubezpieczenia? Nie ma wątpliwości, że najgorzej, gdyby skutki wybryków dzieci i nastolatków miały obciążać poszkodowanych. Tak niestety jest często.
[srodtytul]Jest szkoda, nie ma winnego[/srodtytul]
„Z przerażeniem czekam wakacji, gdyż boję się o swój domek na działce tuż przy lokalnym kąpielisku (55 km od Warszawy). Tam miejscowa młodzież kąpie się, spędza czas, a co najgorsze – szaleje. Zeszłego roku zaprószyli ogień, który strawił mi część płotu, komórkę i częściowo domek. Na szczęście sąsiedzi ugasili pożar – pisze Krystyna Z., emerytka. – Straty (bez drzewek) stolarz ocenił na 20 tys. zł. Znam sprawców, to dwóch czternastolatków, ale rodzice znaleźli prawnika, i usłyszałam, że mogą mi zapłacić najwyżej 5 tys. zł, które właściwie i tak mi się nie należy, bo rodzicom żadnej winy nie jestem w stanie przypisać. Na plaży od dawien dawna wieczorami palono ogniska, a chłopaki własnego majątku nie mają”.
Czy rodzice nie powinni w pełni odpowiadać za szkody wyrządzone przez swoje dzieci?
– Znamy problem z dochodzeniem odpowiedzialności odszkodowawczej małoletnich – przyznaje sędzia Robert Zegadło, sekretarz Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Cywilnego. – Nie mamy jeszcze przygotowanych rozwiązań, ale najważniejsza jest kwestia ciężaru dowodu związanego z ustaleniem, czy małoletni sprawca miał rozeznanie co do skutków swego czynu.