Sędzia: Orzekanie o winie w rozwodach to więcej traumy dzieci

Emocje rozwodzących się rodziców powodują, że ich walka przenosi się na dziecko i burzy więzi z innymi członkami rodziny. Trzeba od tego odejść – mówi sędzia Katarzyna Wesołowska-Zbudniewek z Sądu Okręgowego w Łodzi.

Publikacja: 06.03.2023 02:51

Katarzyna Wesołowska-Zbudniewek

Katarzyna Wesołowska-Zbudniewek

Foto: TV.rp.pl

Postępowania rozwodowe to wielkie emocje. Co w nich stanowi największy problem?

Kodeks rodzinny uchwalono w latach 60. ubiegłego wieku. Oczywiście były w nim zmiany, ale moim zdaniem nieduże. Niektórzy badacze twierdzą, że stres małżonków występujących w sprawie rozwodowej jest porównywalny z tym wynikłym ze straty osoby najbliższej. To nie są sprawy skomplikowane merytorycznie, nietrudno o prawidłową wykładnię przepisów. Największa trudność jest w sferze emocjonalnej – także dla sędziów. Pytanie więc, co zrobić, by zminimalizować ten stres, który odbija się głównie na najmłodszych.

Co zatem zrobić?

Można byłoby wyeliminować orzekanie o winie za rozkład pożycia małżeńskiego. To by zdecydowanie uprościło procedurę.

Dlaczego?

To rozwiązanie znane w niektórych krajach europejskich. A gdy strony nie mają małoletnich dzieci, wówczas można poprzestać na oświadczeniu rozstających się małżonków. Można by je składać nawet przed notariuszem, który przesyłałby je sądowi do zatwierdzenia w określonym terminie.

Jednak w Polsce trudno sobie wyobrazić, by – rozumiejąc po swojemu konstytucyjny obowiązek chronienia rodziny – ustawodawca przeniósł sprawy rozwodowe z sądu do notariatu.

Ustawodawca idzie w zupełnie przeciwnym kierunku. Postulaty Ministerstwa Sprawiedliwości gdzieś utknęły w pracach legislacyjnych. One niestety de facto wydłużają procesy rozwodowe, zamiast je skracać. A ja z praktyki sądowej wiem, że decyzja o wystąpieniu o rozwód jest trudna dla obojga małżonków. I bynajmniej nie jest podejmowana pod wpływem chwili. Najczęściej jest głęboko przemyślana. Niezwykle rzadko bywa, że strona wnosząca o rozwód prosi sąd o zawieszenie postępowania, bo jeszcze chce się namyślić.

Ale może tak być – i małżeństwo może ocaleć.

Oczywiście zawsze, jak każdy inny sąd, namawiam strony do pojednania się. I dlatego uważam, że dodatkowe rygory, jakie ministerstwo chce wprowadzić, które jeszcze bardziej wydłużą postępowanie, będą przede wszystkim ze szkodą dla rodziny.

O które propozycje chodzi i co w nich złego?

Propozycja Ministerstwa Sprawiedliwości nowelizacji kodeksu rodzinnego i opiekuńczego pojawiła się w lutym 2019 r. i dotyczyła m.in. rozwodów. Zakładała ona tzw. rodzinne postępowanie informacyjne. Miało ono obowiązkowo poprzedzać sprawy o separację lub rozwód małżonków mających wspólne małoletnie dzieci. Chodzi o nakłanianie małżonków do pojednania, a w przypadku jego braku, aby samo postępowanie przebiegło bezkonfliktowo. Jedynie w razie orzeczenia separacji możliwy byłby zwrot połowy wniesionej opłaty. W przypadku rozwodu bez orzekania o winie nie będzie zwracana połowa wniesionej opłaty, tak jak jest to obecnie. Opłata w sprawie o rozwód wynosi 600 zł. Nie wiem, na jakim etapie legislacyjnym są obecnie te zmiany, ale niewątpliwie przedłużają postępowania i utrudniają dostęp obywatela do sądu przez de facto podwyższenie opłaty. A przecież wystarczy wprowadzić np. obowiązkowe mediacje, ale przed wszczęciem postępowania, a do sądu strony stawiają się z gotowym protokołem mediacyjnym i na jednym terminie może być podjęta decyzja o rozwodzie. Informacje o zmianach nadal wiszą na stronie ministerstwa i były powszechnie krytykowane również na łamach państwa gazety.

Wróćmy do orzekania o winie w sprawach rozwodowych. Czemu uważa to pani za niepotrzebne?

Wyobraźmy sobie, że rozwodzą się małżonkowie mający małoletnie dzieci. Na wierzch wychodzi wiele emocji i dodatkowo psują się relacje pomiędzy najbliższymi członkami rodziny. W sądzie zeznaje matka jednego z małżonków, ale także babcia ich dziecka. Gdy sąd orzeknie o winie jednej ze stron, nieuchronnie popsują się też relacje dziecka z dziadkami – rodzicami strony uznanej za winną.

Ale czy zdradzana strona nie ma prawa do satysfakcji, jaką będzie stwierdzenie przez sąd, że to nie z jej winy rozpadł się związek, o który może nawet zabiegała?

Rozumiem to. Ale zadajmy sobie pytanie: czy uzyskanie własnej satysfakcji jest ważniejsze od dobra cierpiącego dziecka? Bo dziecko intencjonalnie kocha oboje rodziców. I jeżeli nic złego mu się od nich nie dzieje, a rodzice potrafią się porozumieć co do wychowania dziecka – wszystko jest OK. Ale każda rozprawa przed sądem jest traumą nie tylko dla skłóconych rodziców, ale przede wszystkim dla ich dzieci.

Widzi pani w prowadzonych sprawach, że troska o dobro dziecka schodzi na dalszy plan wobec buchających emocji rodziców?

Dostrzegam zjawisko, które nazywam rozgrywaniem własnych spraw kosztem dziecka – gdy ono jest bezpośrednio angażowane w konflikt rodziców. To się nie powinno dziać i choćby dlatego warto postulować zmianę przepisów opisujących sposób rozwiązania małżeństwa. Rozwód bez orzekania o winie, jako jedna z form rozwodu – jest przecież znany w naszym porządku prawnym – to jest sytuacja, w której oboje małżonkowie pozostają przy swoich stanowiskach w sprawie winy, a sąd się o tym nie wypowiada – bo nie musi.

Ale czy dla dobra dziecka jest korzystne, że nie dowie się, jaka była prawda, tylko będzie skazane na dwie prawdy?

O czym ma się dziecko dowiedzieć, o tym, dlaczego jego rodzice się rozstali? Do czego mu to jest potrzebne? Ono chce mieć i kochać oboje rodziców. Kiedy będzie dorosłe, to albo samo zapyta, albo nie. To będzie jego wybór i jego ocena. Dopóki jest dzieckiem, konflikt i wiedza o nim tylko mu szkodzi. Przypomnę może w tym miejscu, że Polska ratyfikowała konwencję o ochronie praw dziecka. W preambule do niej czytamy, że rodzina, a w szczególności dzieci, powinna być otoczona niezbędną ochroną przez państwo, a dziecko dla pełnego i harmonijnego rozwoju swojej osobowości powinno wychowywać się w środowisku rodzinnym, w atmosferze szczęścia, miłości i zrozumienia. To nie są puste słowa i wprost możemy je przełożyć na sprawy o rozwód. Nieprawdaż?

Skoro bez orzekania o winie, to na jakiej podstawie sąd ustali, komu i w jakiej wysokości należą się alimenty? Dziś to jest powiązane.

Faktyczne, dziś małżonek niewinny rozkładowi pożycia może dochodzić alimentów od strony winnej i w takiej sytuacji nie musi wykazywać, że po rozstaniu żyje w niedostatku – wystarczy, że dojdzie do pogorszenia jego sytuacji majątkowej. Należy więc zmienić także przepisy o alimentacji.

W jaki sposób?

W taki, który pozwoli na ich dochodzenie przy pogorszeniu sytuacji życiowej jednego z małżonków – w ściśle określonych przypadkach. Alimentów od drugiego współmałżonka można by dochodzić, gdy np. samotnie wychowuje się chore dziecko, współmałżonek jest chory, czy też nie z własnej winy nie pracuje. Katalog może być ściśle określony. Takie rozwiązania są znane w innych systemach prawnych. U nas też można tak zrobić.

Czytaj więcej

Sędzia Wesołowska-Zbudniewek: trzeba odejść od orzekania o winie w rozwodach

My mamy art. 5 kodeksu cywilnego – zasady współżycia społecznego. Czy on nie wystarczy?

To obszerny worek, do którego sędziowie wrzucają różne rzeczy. Gdybyśmy mieli taką stereotypową sytuację: ojciec przemocowiec uzyskuje rozwód bez orzekania o winie. Występuje przeciwko drugiemu współmałżonkowi pozostającemu w lepszej sytuacji majątkowej po rozwodzie. Mamy wówczas możliwość odniesienia się do treści art. 5 k.c. Dowodowo takie postępowanie nie jest skomplikowane.

Nie jest, ale też przecież budzi emocje.

Oczywiście, że tak, i tego nie wyeliminujemy. Emocje pojawiają się na sali sądowej bardzo często i nie tylko w sprawach o rozwód czy alimenty. Bardziej chodzi o szybkość postępowania, a to może być problemem nie tylko ze względu na samą procedurę, ale również na olbrzymią ilość spraw, jaką sędziowie mają jednocześnie do rozpoznania. Ja obecnie mam ich około 300, ale znam przepadki, gdzie ich jest ich 600. Przy takim obciążeniu nie ma mowy o szybkości, ale to już kwestia zmian organizacyjnych i legislacyjnych w sądach, za co sędziowie nie odpowiadają. Gdyby minister bardziej zajął się usprawnieniem pracy sądów, a nie jedynie wprowadzaniem zmian, które mają na celu przede wszystkim podporządkowanie sobie sądów i sędziów, to pewnie byłoby lepiej i dla sądów, i dla obywateli.

Trzecia sprawa, która budzi wielkie emocje, to rozstrzyganie o opiece nad dziećmi po rozwodzie. Trzeba tu coś zmienić?

Wszyscy zainteresowani na pewno słyszeli o opiece naprzemiennej, gdy małżonkowie na zmianę w tym samym wymiarze czasowym opiekują się dzieckiem. Co ciekawe, definicji takiej formy opieki nie ma w kodeksie rodzinnym. Jest w ustawie o 500+. Rzecznik praw obywatelskich od dawna postuluje, by definicja trafiła do kodeksu rodzinnego, bo to jest jej miejsce. Moim zdaniem właśnie ta forma opieki w sprawach rozwodowych powinna być regułą, od której odchodzono by dopiero w szczególnych wypadkach, gdy np. zagrożone jest dobro dziecka lub na opiekę naprzemienną nie pozwala sytuacja obojga małżonków, wybierano by inne warianty i ustalaniu innego typu kontaktów z dzieckiem.

A jak jest dziś?

Dziecko najczęściej zostaje przy matce, choć coraz częściej zdarzają się panowie, którzy przychodzą do sądu z wnioskiem o przyznanie im opieki nad potomstwem – przynajmniej w formie opieki naprzemiennej: tydzień u mnie, tydzień u matki. Przyznanie opieki nad dzieckiem ojcu jest jednak ciągle wyjątkiem od reguły.

Z czego to wynika?

Z silnej kalki społecznej: „kobieta zajmuje się dzieckiem, mężczyzna zarabia pieniądze”. W sądzie wyraźnie widać ten stereotyp. Czasem mężczyzna boi się podjąć wyzwania, a czasem jest tak, że kobieta mówi: jak wystąpisz o opiekę naprzemienną, to w ogóle nie zobaczysz dziecka. I tak się nim gra. Gdybyśmy opiekę naprzemienną ustalili jako punkt wyjścia, sytuacja by się zmieniła. A jeszcze lepiej, gdyby udało się rozłączyć sprawę winy od alimentów i kontaktów z dzieckiem, bo przecież merytorycznie te sprawy nie są ze sobą związane. Dzieci tylko by na takiej zmianie zyskały. Są systemy prawne, w których przed wystąpieniem o rozwód rozstrzyga się wszystkie mogące wywołać spór sprawy, np. alimenty, opiekę, kontakty, czasem też podział majątku.

I dopiero wówczas można pozywać o rozwód?

Tak. Rozmarzyłam się chyba.

Sędzia Katarzyna Wesołowska-Zbudniewek orzeka w Sądzie Okręgowym w Łodzi, jest członkiem stowarzyszenia Iustitia i prezydium Forum Współpracy Sędziów

Postępowania rozwodowe to wielkie emocje. Co w nich stanowi największy problem?

Kodeks rodzinny uchwalono w latach 60. ubiegłego wieku. Oczywiście były w nim zmiany, ale moim zdaniem nieduże. Niektórzy badacze twierdzą, że stres małżonków występujących w sprawie rozwodowej jest porównywalny z tym wynikłym ze straty osoby najbliższej. To nie są sprawy skomplikowane merytorycznie, nietrudno o prawidłową wykładnię przepisów. Największa trudność jest w sferze emocjonalnej – także dla sędziów. Pytanie więc, co zrobić, by zminimalizować ten stres, który odbija się głównie na najmłodszych.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Prawo karne
CBA zatrzymało znanego adwokata. Za rządów PiS reprezentował Polskę
Spadki i darowizny
Poświadczenie nabycia spadku u notariusza: koszty i zalety
Podatki
Składka zdrowotna na ryczałcie bez ograniczeń. Rząd zdradza szczegóły
Ustrój i kompetencje
Kiedy można wyłączyć grunty z produkcji rolnej
Sądy i trybunały
Sejm rozpoczął prace nad reformą TK. Dwie partie chcą odrzucenia projektów