Każdy, kto kupił rewolwery m.in. marki Zoraki K-10 lub Walther P-22, może czuć się wyprowadzony w pole. Sprzedawano je bez zezwolenia, tymczasem policja uznała, że to nielegalne.
Chce, żeby posiadacze albo zdobyli dokument, który kosztuje kilkaset złotych i wymaga orzeczeń oraz udowodnienia realnego zagrożenia zdrowia lub życia, albo oddali broń do zniszczenia. I straszy grzywną, a nawet więzieniem. W Polsce takie rewolwery alarmowe lub gazowe może posiadać bez zezwolenia nawet kilkadziesiąt tysięcy osób.
Marek W. kupił zoraki trzy lata temu w licencjonowanym sklepie w stolicy. Sprawdził, że zezwolenie nie jest potrzebne. Kilka dni temu dowiedział się, że broń posiada nielegalnie. – Straciłem 900 zł, które wydałem na kupno zoraki, i zaufanie do państwa prawa – mówi „Rz". Rewolwer zdał na policji, bo „nie chce mieć kłopotów z prawem".
Dlaczego policja uznała nagle, że zezwolenie jest konieczne? Jak tłumaczy „Rz" KGP, to efekt opinii Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego. Czy przeprowadziło ono badania, że broń ta może być niebezpieczna? KGP tego nie wyjaśnia.
Mirosław Klekot, dyrektor firmy Kolter, który sprowadza taką broń, obśmiewa opinię CLK, a jego firma – podobnie jak inne – nadal sprzedaje tę broń jako niewymagającą zezwoleń.